Bóg, czyli…

457

Moja droga z Panem Bogiem trwa od urodzenia, ale zacznę od fundacji księdza Krzysztofa Małachowskiego, bo to było prawie na początku tej drogi.

To jest taka ciekawa historia. To jest ksiądz, który przyjeżdżał z USA na rekolekcje. Propagował wystawienie Najświętszego Sakramentu. Pierwszą parafią, która była zainteresowana tym tematem, była parafia pielgrzymkowa na ulicy Deotymy w Warszawie. Ówczesny ksiądz proboszcz był żywo zainteresowany tematem całodobowej Adoracji Najświętszego Sakramentu. Jak jeździł po Polsce z propozycją Adoracji, to jak wychodził z jednego kościoła, to zaczepił go rodzic niepełnosprawnego chłopaka, który miał nadzieję, że jak on jest w Stanach, to pomoże mu żeby jego dziecko wyjechało do Stanów. Zaprosił go do domu, pokazał syna. Od tej pory ksiądz Krzysztof zaczął żywo się interesować tematem pomocy leczenia w Stanach. Zaczął jeździć w ośrodkach, zaciągać opinię fachowców. Oni mówili, że rehabilitację można robić i w Polsce. Zaczął mu kiełkować w głowie pomysł fundacji: Dzieci Dzieciom – Fundacja Apostolstwa Eucharystycznego.

Turnusy rehabilitacyjne połączone z rekolekcjami. Cały ten Boży pomysł miał na celu pokazać, że w pomaganiu można mieć radość. Był prekursorem integracji dzieci, później młodzieży. Fundacja uczyła jak z nami obcować. Razem przebywaliśmy, modliliśmy się i razem odkrywaliśmy Chrystusa w sobie. Żaden niepełnosprawny nie był sam. „Turnusy wschodzącego słońca.” Nasi znajomi akurat byli w tym kościele, fundacja zostawiła tam ulotki i oni dali je mojej mamie. Najpierw mama tam zadzwoniła, później pojechała siostra, a na końcu ja z siostrą. Miałem 7-8 lat. Zawsze brakowało miejsc. Trzeba było odmawiać ludzi na turnusy. Wraz z turnusami wzrastałem. Byłem przekonany, że taki jest cały świat, że wszyscy są przychylni, nie boją się choroby. Chodziłem do szkoły, jeździłem na turnusy. Było dobrze. Nie odczuwałem braku integracji. Myślałem, że świat jest taki jak na turnusach. Będąc w fundacji nie czułem swojej inności. Wszystko było proste, radosne. Boże. Ale niestety to się skończyło. Wolontariusze, opiekunowie musieli iść w życie. Musieli zacząć żyć dla siebie a nie dla nas. Zmiana ustroju na kapitalistyczny, więcej było problemów. Coś się skończyło, a coś zaczęło. Dla mnie ta fundacja się skończyła.

Potem jakimś cudem poznałem księdza Marcina przez pewną sąsiadkę, która jest zaangażowana w wielu wspólnotach. Nie mogłem się zapisać do żadnej fundacji, a zaczęła się droga z oazą. Ja już miałem pewien obraz integracji, Boga, ale wraz z oazą mój obraz integracji w kościele w społeczeństwie się zmienił. Przez rok stałem na rozdrożu. Nie było fundacji, szkoły, rodzeństwa. Z życia aktywnego wylądowałem w pokoju. W tym pokoju dopadł mnie stan niemocy. Byłem zły, niemiły, nieprzystępny, bo świat się zaczął walić. W mojej głowie zaczęło kiełkować, że z takich nudów pójdę do kościoła. Jest tam wiele grup kościelnych, pomyślałem, że może do którejś z niej będę pasować. Poszedłem do oazy. Zobaczyłem tam swój nowy cel życiowy, dany mi od Boga. Tak myślę, nie wiem, ale chyba tak, bo w moim życiu o ludzi tak ciężko. Moim celem było zniwelować problem tej grupy: grupa przykościelna, ludzie się modlą, jest fajnie. Ale oni są na dole a ja na górze. Jedna grupa kościelna, ale podzielona, bo są oni i jestem ja. Do mnie nikt się nie garnął, usiadł przy mnie tylko ksiądz. Ja zacząłem mówić, oni zaczęli się do mnie zbliżać, zaczęli do mnie przychodzić, znosić mnie coraz niżej.

To było moje zwycięstwo. Rozpoczęła się idylla. Zacząłem być znany w kościele, poznawałem nowych ludzi. Ksiądz był jakoś koordynatorem mojego życia. Planował mi czas, zabierał mnie w różne miejsca. Był to czas bardzo rozwojowy. Poczułem że żyję, znowu zaczęto mnie odwiedzać. Zacząłem świecić nowym światłem. Stałem się trochę zadufany w sobie. Kiedy odszedł ksiądz Marcin, było po nim dwóch innych. Kolejni kładli nacisk na to, żeby mnie uspołecznić. A później, jak to bywa w moim życiu, wszyscy zaczęli odchodzić, wszystko zaczęło się sypać. Jeszcze tliła się we mnie nadzieja, ale wszystko zaczęło się kończyć. Ale owoce mojego pobytu w Kościele, parafii były obfite. Poznałem ludzi niezwykłych. Ludzi, którzy mieszkają obok.

Kiedy oaza zaczęła się sypać, moja mama dowiedziała się z gazety o pielgrzymce niepełnosprawnych. Zadzwoniła tam nic mi nie mówiąc, żeby nie robić mi nadziei. Dali mi opiekuna. I pielgrzymka jest do dzisiaj. Bóg podawał mnie z rąk do rąk ludziom. Ta moja droga życiowa tak jakoś szła takimi torami, że ciągle byłem w Kościele. Bóg mnie jakoś ze swoich rąk nie wypuszczał. Ciągle czułem obecność Boga w swoim życiu. Gdyby nie te wszystkie zdarzenia, gdyby nie ci ludzie, którzy znaleźli ulotkę z pierwszej fundacji… Oni dali początek nici, która wciąż się rozwijała. Nie raz wydawało mi się że tonę, ale nigdy Bóg ni pozwolił, żebym zatonął po głowę. Zawsze znalazł się ktoś w moim życiu, kto mi pomógł.

Biorąc pod uwagę w jakim jestem stanie fizycznym, ja nigdy nie czułem się gorszy, bo ja zawsze byłem z ludźmi, w relacjach. Tylko nie zawsze moja wizja świata, wizja z pierwszej fundacji, była rzeczywista. Fundacja dawała poczucie, że nie ma problemu. Wtedy problem inności mnie nie dotyczył. Ale teraz to widzę, że to wielki dar Boży. Nie wiem z czego to wynikało. Może z tego, że ja z Panem Bogiem się kłócę i On tej mojej kłótni wysłuchuje. Może z tego, że wiem, że Pan Bóg jest i słucha mnie teraz pilnie. Ja wiem, że Bóg zawsze coś mi odbierał, żeby dać mi coś innego. Pytanie jest, co jeszcze Bóg mi szykuje? Jak się skończy pielgrzymka? Wtedy kiedy będę już stary, niedołężny? Nic? Nie, Bóg nigdy nie daje jednej rzeczy w zamian, Bóg daje w obfitości. Zabiera jedno i daje mnóstwo. Byłem na II Kongresach.

Teraz to ja się nadal z Panem Bogiem kłócę, ale jakoś się dogadujemy, bo daje mi to o co proszę. Ale przekonuję się, że Pan Bóg to nie wróżka, co daje tu i teraz. Nieraz na łaskę, dar trzeba poczekać. Czasem przywłaszczam sobie jego interwencje jako swój sukces. To jest moje zadufanie. Bóg mi daje wciąż nowe wyzwania, a ja je podejmuję. Bywało ciężko, później łatwo. Teraz jest łatwo, więc przyjdzie jeszcze i ten trudny czas. Chociaż teraz widzę, że wiele rzeczy utraciłem, wiele relacji utraciłem, bo jestem za szczery w osądach.

Irek Błaszak

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj