Życie każdego człowieka ma swoją historię. Czasami bywa trudna i jest spowodowana traumą z dzieciństwa oraz nieprzebaczeniem. Przedstawiamy historię życia Tomasza Węgrzyna.
Tomku, może zacznijmy od początku. Jak wyglądało Twoje dzieciństwo?
Pochodzę z normalnej, nierozbitej katolickiej rodziny. Posiadałem wszystkie sakramenty, natomiast nigdy nie żyłem Bogiem. Nie było w domu żywej wiary. Miałem kochających rodziców oraz brata, który jest ode mnie 3 lata starszy. Mieliśmy rozsądne warunki życia, jak na tamte czasy. W domu niczego mi nie brakowało.
Czyli miałeś szczęśliwe dzieciństwo?
Niestety nie, ponieważ choć rodzice o wszystko dbali, to w pewnym momencie do naszego domu wszedł alkohol. Był to moment przełomowy, bo nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Byłem w bardzo ważnym wieku dla młodego chłopaka, dorastałem i potrzebowałem matczynej i ojcowskiej miłości, a niestety tego nie dostawałem. Mój tata zaczął pić. Gdy zaczął to robić coraz częściej, w moim sercu pojawił się bunt i dzisiaj wiem, że pojawiła się przede wszystkim nienawiść i nieprzebaczenie.
Co wówczas postanowiłeś?
Że nigdy nie będę taki, jak mój tata.
To wszystko przez jego postawę?
Ona spowodowała, że zacząłem go nienawidzić. Zresztą rodzice przestali być dla mnie jakimkolwiek wzorem. Rana w moim sercu spowodowała, że z jednej strony mówiłem, że nigdy nie będę jak mój tato, a z drugiej strony jednak życie pokazało, że taki się stawałem.
Szybko usamodzielniłeś się.
Tak. Dość szybko poszedłem w świat. Ponieważ zawsze byłem w miarę ogarnięty i radziłem sobie, to miałem dobrą pracę, pracowałem w dobrych koncernach i zarabiałem dobre pieniądze. Jak się pojawiły pieniądze, to pojawiły się dyskoteki. Mocno wszedłem w to środowisko. Zacząłem imprezować już od czwartku, a kończyłem w poniedziałek. Wraz z alkoholem pojawiły się narkotyki. Pochłonęły mnie totalnie.
Poznałeś również ludzi z tzw. ,,półświadka”.
Dokładnie. We Wrocławiu była grupa przestępcza, która trzęsła miastem. Byli to moi najlepsi przyjaciele. Dzięki nim zacząłem chodzić za darmo na dyskoteki. Rozsadzała mnie moja pycha.
Musiałeś się czuć pewnym siebie człowiekiem.
Wtedy wydawało mi się, że jestem Bogiem. Że świat leży u moich stóp. Chodziłem w ,,dobrym” towarzystwie, piłem dobre alkohole, brałem najlepsze narkotyki. Słowem uważałem, że jest super. Przy okazji zwiększałem ilości zarówno narkotyków, jak i alkoholu. To doprowadzało do takich sytuacji, że ocierałem się o śmierć i pojawiały się takie sytuacje, że gdy po trzech czy czterech dniach imprezy wracałem dom domu to czułem w sobie pustkę. Nie potrafiłem sobie z nią poradzić.
Czy rodzice widzieli wówczas, co się dzieje w Twoim życiu?
Moja mama widziała mój stan i w tej całej miłości matczynej, której nie potrafiłem oddać, po prostu przyjmowała mnie tym, jakim jestem. Troszczyła się o mnie. Tam się dobrze czułem i potrafiłem doprowadzić się do jakiegoś normalnego stanu.
Długo trwała ta sytuacja?
Kilka czy nawet kilkanaście lat. Do 32 roku życia. Stany były coraz cięższe, miałem coraz gorsze myśli. Więcej zła pojawiało się w moim życiu. Czułem, że coś muszę z tym zrobić.
Jaką wtedy podjąłeś decyzję?
Żeby się od tego odciąć. Postanowiłem wyjechać z Wrocławia. Zostawiłem całe życie i pojechałem do Poznania. Mój kolega zaproponował mi tam pracę. Wtedy wydawało mi się, że naprawiam swoje życie. Dzisiaj wiem, że to była jedynie ucieczka.
Jak powodziło się Tobie w Poznaniu?
Pracowałem w dobrej firmie w świecie finansowym. Miałem możliwość zarabiania naprawdę dobrych pieniędzy. Chodziłem na co dzień do pracy w garniturze, miałem dobrą pracę i w mojej głowie zaczęła pojawiać się taka myśl, że chyba już jestem fajnym, normalnym facetem. Wydawało mi się, że wszystko jest ze mną już ok, bo przecież przestałem imprezować od czwartku do poniedziałku, a robiłem to ,,jedynie” dwa razy w tygodniu. Narkotyki też zażywałem raz czy dwa razy w tygodniu, a nie codziennie jak we Wrocławiu. Więc dałem się zwieść, że jest już ze mną wszystko w porządku. Uważałem wówczas, że naprawiłem się i jestem fajnym facetem, który zarabia dobre pieniądze w dobrej firmie. To wszystko to były tylko myśli, które nie oddawały rzeczywistości. Rozgrzeszałem swoje postępowanie. Chociażby pod kątem marihuany. Paliłem ją, a świat przecież mówił, że jest bardzo dobra i każdy powinien ją palić. Wtedy poznałem Kasią, moją przyszłą żonę.
Jaka była Kasia, jak ją poznałeś?
Była i jest wartościową i wierzącą osobą. Kasia jest katoliczką, która modli się na Różańcu Świętym. Pamiętam, gdy spotkaliśmy się na pierwszym spotkaniu to powiedziała: ,,Wiesz, Ty masz zadatki na Świętego”. Totalnie to obśmiałem. Pod kątem wiary byliśmy zupełnie innymi ludźmi.

To znaczy? Mógłbyś to rozwinąć?
W tamtym okresie w ogóle nie myślałem o wierze i kościele. Miałem bardzo zły obraz kościoła. Kościół był dla mnie czymś najgorszym, zaś księża byli najgorszymi ludźmi. Dodatkowo osoby, które chodziły na msze były dla mnie stadem baranów. Zresztą nie ukrywałem przed Kasią pewnych rzeczy. Powoli jej pokazywałem, że wcale nie jestem taki fajny. Dość szybko jednak spodobaliśmy się i zakochaliśmy się w sobie. Bardzo szybko podjęliśmy decyzję, że chcemy mieć dziecko.
Zmieniło się także trochę Twoje życie zawodowe?
Z Poznania po roku znajomości z Kasią pojechałem do Kalisza. Otworzyłem tam oddział firmy, w której pracowałem. Zacząłem zatrudniać ludzi. I rzeczywiście, gdyby wówczas spojrzeć na moje życie, to wszystko wydawać się mogło, że idzie we właściwym kierunku. Miałem przecież firmę, zatrudniałem ludzi, miałem kobietę, która była dla mnie ważna. Lada moment na świat miał przyjść nasz potomek, ponieważ Kasia była w ciąży. Niestety nadal zażywałem marihuanę, zaś wieczorami lubiłem sobie wypić dwa, trzy piwa. Tylko jest jedno ale….
Co masz na myśli?
To, że nie zauważyłem, że o ile moje zranione serce zasypywałem używkami, to teraz zasypywałem je pracą. Wpadłem w taki pracoholizm, że do biura wychodziłem o godzinie 9.00 a wracałem do domu o godzinie 23.00-24.00. Kasia więcej czasu spędzała z moją asystentką w biurze i chyba miała lepszy kontakt z moimi współpracownikami, niż ze mną.
Długo trwał ten stan?
Jakiś czas. W pewnym momencie, jak w Kaliszu urodził się syn, to nie wytrzymałem, coś we mnie pękło. Stwierdziłem, że zamykam działalność gospodarczą i już nie chcę tego robić. Byłem zmęczony i chciałem wrócić do Wrocławia. To był ciężki okres, ponieważ wróciliśmy praktycznie z niczym. Dodatkowo zostałem oszukany w biznesie.
Jak do tego doszło?
Zacząłem działać w branży budowlanej. Ktoś mnie wystawił, nie wypłacono mi pieniędzy. Zostaliśmy praktycznie z małym dzieckiem bez środków do życia. Kasia pojechała do rodziców mieszkających za Krakowem, a ja zostałem na miejscu. Dość szybko jednak rozpocząłem nową pracę i zacząłem zarabiać pieniądze. Ściągnąłem więc Kasię z powrotem i zaczęliśmy wspólnie mieszkać. Wynajęliśmy mieszkanie. Tak trwało nasze życie. Syn zaczął dorastać, a ja praktycznie odcięty byłem od starych znajomości.
Jak się z tym czułeś?
Rozumiałem, że jest to nowy etap w moim życiu i nie mogę wracać z powrotem do starych kontaktów i kolegów, bo to do niczego dobrego by nie prowadziło. Jednak cały czas nosiłem w sercu nieprzebaczenie ojcu. To moje nieprzebaczenie miało bardzo silny wpływ na moje życie.
Dlaczego?
Zacząłem palić bardzo dużo marihuany. Moje życie funkcjonowało tak, że rano jechałem do pracy, po niej do dilera, u którego kupowałem ,,towar”, który potem paliłem. W konsekwencji izolowałem się od rodziny i z nią nie rozmawiałem. Niestety w moim życiu pojawił się również hazard i zaczął rujnować nasze życie w straszliwy sposób. Potrafiłem przegrać wszystkie pieniądze, które były odłożone na czynsz i jednocześnie pożyczyć gdzieś u kogoś pieniądze. Wolałem wydawać pieniądze na narkotyki, niż na jedzenie. Tymczasem w domu czekała na mnie kobieta, która mnie kochała, a ja dokonywałem nieodpowiedniego wyboru. Wybierałem narkotyk.
Jak reagowała na to Twoja dziewczyna?
Nie muszę dodawać, że taka sytuacja powodowała, że nasza relacja rozjeżdżała się. Kasia jednak modliła się za nas nieustannie, mimo że w jakimś stopniu odeszła od Boga.
Co przez to rozumiesz?
Ponieważ mieszkaliśmy wspólnie, żyliśmy w nieczystości i jako katoliczka żyła w ciężkim grzechu. Chodziła do kościoła na Mszę Świętą, ale nie przystępowała do Komunii Świętej. Jednak cały czas cierpliwie modliła się na Różańcu Świętym. Ja tymczasem funkcjonowałem w straszliwy sposób. Już nic mnie nie cieszyło. Nawet uśmiech dziecka. Nie potrafiłem się nad niczym skupić. Wydawałem duże pieniądze na marihuanę, moje myśli były z dala od Kasi i dziecka. Zacząłem to dostrzegać. Wtedy doszło do przełomu. Ktoś zaproponował mi pracę z dużymi możliwościami. Pomyślałem:,,Od jutra się zmieniam”. Przestałem pić i palić marihuanę, ale poszedłem w pracę. Stałem się pracoholikiem. Kasia mówi, że to było najgorsze pół roku w jej życiu. Potrafiłem wówczas zrobić zadymę o źle wstawione naczynia do zmywarki. Byłem w tamtym czasie strasznym człowiekiem. Teraz po latach wiem, że to moje ówczesne zachowanie nie mogło ulec zmianie, ponieważ nie dostrzegłem nieprzebaczenia w sercu. W końcu mamy marzec roku 2017…
Co się wówczas wydarzyło?
Mój tata zachorował na nowotwór i leżał w szpitalu. Miał przeprowadzoną operację. Będąc w pracy poczułem przynaglenie, aby do niego pojechać. Wtedy tego jeszcze w ogóle nie rozumiałem. Dzisiaj wiem, że to Duch Święty wlał to pragnienie w moje serce. Tata leżał w Wałbrzychu, bo tam mieszkał. Powiedziałem do Kasi: ,,Słuchaj muszę jechać do ojca”. Ona odpowiedziała, abym pojechał. Gdy przyjechałem do szpitala, był już po operacji. Zobaczyłem go i choć miałem z tatą kontakt cały czas, a nasza relacja nie była dobra, to pierwszy raz spojrzałem wówczas na niego z miłością. Otrzymałem łaskę przebaczenia jemu. Przed śmiercią taty udało mi się z nim pojednać.
Duch Święty czyni cuda i daje wielkie łaski.
Inaczej tego nie da się wytłumaczyć. Bóg ją włożył w moje serce. Na człowieka, którego nienawidziłem, z którym sprzeczałem się, a z którym to dochodziło nawet do rękoczynów, spojrzałem z miłością. Pamiętam, gdy rozmawialiśmy powiedziałem mu, że wierzę iż z tego wyjdzie. On czuł, że umiera. Mój tata chciał, abym do niego przyjechał. Zrobiłem jemu ostatnie zdjęcie dla mojego syna. Pamiętam, to była środa, on w niedzielę zmarł. W dzień św. Józefa, patrona dobrej śmierci.
Jak przeżyłeś śmierć ojca?
To był dla mnie trudny moment, bo wróciłem z powrotem do narkotyków i zaczął się najgorszy okres z moim życiu. Byłem żywym trupem. Dzisiaj już rozumiem, jak to jest umrzeć duchowo. Pamiętam, że przez pół roku po śmierci taty zachowywałem się jak robot. Wstawałem rano, jechałem do pracy, potem wracałem z pracy, paliłem marihuanę i nie było ze mną kontaktu. Do tego zaczęły pojawiać się myśli samobójcze. Ale też widzę z dzisiejszej perspektywy, że w śmierci taty było wielkie błogosławieństwo. Ponieważ to nieprzebaczenie, cały czas kroczyło za mną i miało wpływ na moje życie. Nie widziałem tego i nie byłem świadomy. Od marca jednak Bóg mocno wkroczył w moje życie, prowadząc mnie za rękę i stawiając mi ludzi na drodze. Niebawem przyszedł maj, który także mocno zaakcentował się w moim życiu.
Co takiego się wówczas stało?
Kasia, która jeszcze wtedy nie była moją żoną zapytała się mnie, czy nie poszedłbym z nią na mszę o uzdrowienie. Ponieważ nienawidziłem kościoła, to wszędzie szukałem podstępów. Zresztą na miejscu nie zachowywałem się przyzwoicie. Przepychałem się ze starszymi paniami, tam kogoś odepchnąłem. Carver Alan Ames, ewangelizator w pewnym momencie powiedział, że będzie sprzedawał książkę z różańcem. Jak to usłyszałem, to tylko szturchnąłem Kasię i powiedziałem: ,,Widzisz, już wiem po co on tu jest. On tu przyjechał zarabiać! A ten cały kościół i to stado baranów mu płaci”. Jednocześnie byłem w stanie dostosować się do zachowań ludzi podczas mszy. Więc jak wszyscy mieli ręce w górze, to ja też. Jak ludzie szli na modlitwę wstawienniczą, ja również poszedłem. Podszedłem z Kasią, ona modliła się, abym miał spoczynek w Duchu Świętym, żeby Bóg mnie dotknął. Patrzyłem na Alana Amesa jak na jakiegoś szarlatana. Myślałem: ,,O co facetowi chodzi?” Cierpliwie wystałem i odszedłem, ale moja Kasia, gdy podeszła, miała zaśnięcie w Duchu Świętym. Gdy tak leżała na ziemi, popatrzyłem na nią i pomyślałem: ,,Co Ty się kładziesz na podłodze, w kościele?” Wtedy totalnie tego nie rozumiałem. Potem, nazajutrz powiedziałem jej, że nie życzę sobie, aby robiła jakieś szopki w kościele.
Dosyć długo byliście wówczas parą.
Tak. Dlatego w pewnym momencie po 11 latach znajomości przyszła do mnie i powiedziała: Albo bierzesz ze mną ślub albo odchodzę. Dzisiaj ją rozumiem. Zresztą zadajcie sobie pytanie: ,,Co mówi ten świat kobiecie, która żyje z takim facetem jak ja?” Mówi: ,,Weź go kopnij w tyłek i ułóż sobie życie”. Ale ona była zakorzeniona w Bogu, miała Jego w sercu. I to pomimo tego, że od Niego odeszła, bo przecież żyła ze mną w grzechu nieczystości i nie mogła przyjmować Komunii Świętej. Ale jej serce tego Boga bardzo pragnęło. Kasia powiedziała mi później, że stanęła przed Bogiem i powiedziała Mu, że już nic nie chce od swojego życia. Że nie ma marzeń, nie ma pragnień o wspaniałym mężu. Nie ma pragnienia posiadania pięknego domu, wspaniałego samochodu. Po prostu chciała pójść do kościoła i przyjąć Ciało i Krew Chrystusa. To był punkt przełomowy, bo choć zgodziłem się na ślub, to cały czas miałem w głowie myśli, żeby ją zostawić. Diabeł już pracował nade mną. Pomimo tego, że nie miałem żadnych powodów, aby to zrobić. Przecież cały czas o mnie dbała, cierpliwie znosiła te wszystkie historie i modliła się za mnie. W międzyczasie napisała do ks. Dominika Chmielewskiego opisując całą historię. Ksiądz polecił, żeby odmawiała ze mną Różaniec Święty. Gdy zaproponowała mi to, ja jej na spokojnie odpowiedziałem: ,,Wiesz co, ja nie jestem na to gotowy”. Modliła się o to, aby do tego ślubu w ogóle doszło. Bo wiedziała, że byłem w takim stanie, że rano 21 października 2017 roku (dzień ślubu – przy. red.) mógłbym jej powiedzieć, że nigdzie nie pójdę. Gdy poszliśmy na nauki przedmałżeńskie i czekała mnie spowiedź, nie podszedłem do niej. Wyjechałem z domu, ale nie wszedłem do kościoła. Jednak Kasia zdębiała, gdy kilkanaście dni przed ślubem, ja facet nienawidzący kościoła, uważający księży i ludzi wierzących za najgorszy sort nagle jej powiedziałem: ,,Daj mi Pismo Święte, będę je czytał”. Czytałem je jak zwykłą książkę i nic nie rozumiałem. W pewnym momencie na etapie Księgi Wyjścia, Duch Święty powiedział do mnie: ,,Czytaj Nowy Testament bo ja tam jestem, bo ja tam byłem na ziemi”. Odłożyłem Stary Testament, który czytałem jak zwykłą książkę i otworzyłem Nowy Testament. Gdy tak czytałem każde zdanie, było jak miecz przenikający moje serce. Czytając Pismo Święte płakałem i czułem, że wraz z moimi łzami wychodzi cały ten syf nagromadzony przez całe moje życie. Cały czas karmiłem się Pismem Świętym. Co najciekawsze, niczego z tego co czytałem nie pojmowałem. Ale czułem że coś się dzieje, że coś mnie dotyka. Szedłem za tym za tymi natchnieniami, ale nie rozumiałem tego. Przy tym nie byłem ukształtowanym mężczyzną, bowiem mówiłem Kasi, że nie nie rozumiem sakramentów i tego dlaczego mam brać ślub. Nie rozumiałem dlaczego przyrzeka się przed Bogiem. Lecz dzień przed ślubem poszedłem do Spowiedzi Świętej…

Było to dla Ciebie przeżycie?
Tak, jak tylko się zjawiłem w kościele, to poczułem jak nagle potężne gorąco weszło w moje ciało rozpalając mnie. Zacząłem płakać. Miałem pełną świadomość tego co się dzieje i miałem wrażenie, jakby ktoś mnie przypalał palnikami. Ojciec Mirosław, u którego miałem odbyć Spowiedź Świętą zobaczył mnie od razu przerywając rozmowę i zaprowadził do sali. Uklęknąłem tam i zacząłem wyznawać swoje grzechy. Niewiele z tej spowiedzi pamiętam, ale czułem że tam przyszedł sam Chrystus odpuszczając mi grzechy. Czułem, jak odchodzą ode mnie wszystkie ciężary nagromadzone przez dwadzieścia parę lat. Moje serce nagle wypełniło się po brzegi miłością. Czułem, że jest ona tak duża, jakby ktoś mnie rozpierał od środka. Moje serce, które było zranione, zostało uleczone. Nie sposób tego wytłumaczyć. Gdy tylko wyszedłem od konfesjonału to zadzwoniłem do Kasi i zacząłem cytować jej wersety z Pisma Św, mówić o Słowie Bożym, o tym że rozumiem, co ona przeżywała. Powiedziałem jej, że przez życie ze mną w grzechu nieczystości nie mogła przyjmować Komunii Świętej. Po Spowiedzi Świętej wróciłem do domu i okazało się, że moje serce zostało uzdrowione. Zostałem także uzdrowiony prawie ze wszystkich uzależnień. Odszedł alkohol, oglądanie pornografii, masturbacja, cały ten syf w którym siedziałem. Ale nie odeszła marihuana. Dlaczego? Jeszcze o tym wspomnę…
Jak przebiegł Wasz ślub?
Na nim przyjąłem Komunię Świętą, ciało Jezusa Chrystusa. Nie mogłem się tego doczekać. Ślub był piękny. Kameralny tylko dla najbliższych. Zaczął się piękny okres w naszym życiu. Natomiast był on jednocześnie kuriozalny, ponieważ Bóg zabrał mi wszystkie używki i uzależnienia oprócz marihuany. I tak np. szedłem z blantem i paląc go mówiłem o Jezusie nawracając ludzi. Zacząłem zastanawiać się, dlaczego nie zostałem uzdrowiony z marihuany. Chodziłem do spowiedzi i zaczynałem żyć życiem katolickim, a jednocześnie nadal byłem uzależniony. Gdzieś w mojej głowie pracowało to, że dobro od dobrego pochodzi, a zło od złego. W pewnym momencie pomyślałem, że jak jeszcze trochę to potrwa to zwariuję. Pamiętam, gdy wracałem z parku przechodząc przez pasy rycząc mówiłem: ,,Jezu, powiedz mi, co mam robić? Bo ja już nie wiem, w którym kierunku mam iść. Czy mam to robić, co sobie wymyśliłem, czy to jest złe i mam tego nie robić?” Wydawało mi się wówczas, że Bóg chce abym docierał do ludzi uzależnionych i ewangelizował tych, którzy biorą np. dopalacze, samemu zażywając marihuanę. Wszedłem do domu, drzwi otworzyła żona, która nie znała całej sytuacji. Stanęła w drzwiach i powiedziała: ,,Słuchaj, diabeł czasami działa tak, że pokazuje ci coś co jest dobre, ale tak naprawdę jest to złe”. Poczułem w tym momencie, że Bóg odpowiedział na moje pytanie, na ten mój płacz na pasach. To była bardzo szybka odpowiedź. Następnie poszedłem z żoną oraz z synem do kościoła i tam poprosiłem Maryję, aby zabrała mi palenie marihuany, bo nie chcę tego robić. To był ten moment, kiedy oddałem to Bogu i poprosiłem Go, aby to zabrał. Bóg zabrał mi ostatni nałóg. Mało tego. Miałem zero syndromu odstawienia. Zacząłem jeździć do kumpli, którzy palili i mówiłem im, że to jest złe. Palili przy mnie, a mnie to nie ruszało.
Jak myślisz. Dlaczego podczas Spowiedzi Świętej Jezus uzdrowił Ciebie ze wszystkiego oprócz marihuany?
Oddałem wówczas Bogu wszystko to, co mnie przygniatało. Wcześniej zwracając się do Niego jeszcze jako niewierzący słowami: Jezu, jeżeli naprawdę istniejesz to pomóż mi, oddałem Mu wszystko oprócz marihuany. Nie chciałem tego oddać, dlaczego to mi zostawił. Uszanował moją wolę. Potem podczas mojego uzdrawiania Bóg mi dał łaskę spoczynku w Duchu Świętym. Miałem cztery mocne spoczynki w Duchu Świętym trwające po 45 min.
Aby Bóg mógł Ciebie uzdrowić fizycznie i duchowo, uzdrowił najpierw nieprzebaczeniu ojcu.
Tak to był punkt przełomowy. Przypomnijmy sobie słowa modlitwy Ojcze nasz. Padają w niej słowa: ,,I przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy naszym winowajcom”. Moja historia pokazuje jedno. Bóg jest Miłosierny. I jak będzie chciał wybaczyć nam nasze grzechy, to pomimo tego, że nie chodziliśmy za Nim czy obrażaliśmy Go, nie będzie to miało dla Niego znaczenia. Dostałem łaski nawrócenia mając czterdzieści lat. Proście, a będzie Wam dane. Szukajcie, a znajdziecie. To słowo wypełniło się w moim życiu w 100 proc. Bóg uzdrowił mnie, ponieważ stanąłem przed Nim w prawdzie oraz mówiłem: ,,Jeżeli jesteś, to przyjdź i mi pomóż”. Te słowa wypełniły się. Często jesteśmy niewierni, odchodzimy od Boga, upadamy. Ale w Piśmie Świętym jest napisane, że gdy będziemy Go prosić, to otrzymamy. Piękna jest wierność Boga względem człowieka.
Zgadza się. Ale wiele osób buntuje się na wiarę momencie, gdy sami przechodzą w życiu trudności czy mają w życiu krzyż.
Tak. Zadajmy sobie pytanie, dlaczego Bóg wysłał swojego Syna na krzyż? Odpowiedź jest prosta. Musiało się wypełnić Słowo Boże. Pismo Święte mówi, że karą za grzechy jest śmierć. Bóg z jednej strony jest Bogiem Miłosiernym i chce okazać swoje Miłosierdzie, ale z drugiej strony jest Bogiem dotrzymującym swojego słowa. Dlatego posłał swojego Syna, choć na tym krzyżu to człowiek powinienem być przybity. Za swoje grzechy. Tymczasem Bóg w całej swojej miłości posłał Chrystusa, aby wypełniło się Jego słowo, bo Chrystus przyjął tą sprawiedliwość.
Słowem tam, gdzie pojawił się, grzech, tam pojawiła się łaska…
Pisze o tym św. Paweł. Ale powinniśmy pamiętać przy tym o jednym. Nie można myśleć w takich kategoriach, że będę grzeszył, a Bóg będzie rozlewał łaski. To nie tędy droga. Poza tym nigdy nie wiadomo, ile lat życia pozostało nam i nie warto odkładać nawrócenia na ostatnią chwilę. Grzech odgradza nas od Boga. Jeśli jednak będąc w nim będziemy Go szukać, to On będzie chciał nam pomóc. Kiedyś będąc już po nawróceniu upadłem. Jechałem autem do spowiedzi i mówiłem wówczas Bogu kim ja jestem: ,,Ty przelałeś swoją krew za mnie, a co ja robię?” Obwiniałem się, że tak grzeszę, nie jestem Boga godzien i wart. Zadawałem Mu pytanie, za co mnie kocha…W tym momencie zadzwonił telefon, odebrałem a kolega mi mówi: ,,Słuchaj Tomek mam natchnienie Ducha Świętego, chce Ci powiedzieć, że Bóg kocha Ciebie takim, jakim jesteś”. To pokazuje, że dla Boga nie ma to znaczenia jacy jesteśmy. Zna nasze serca. Znaczenie ma to, czy pragniemy zmienić swoje dotychczasowe życie czy też nie. Im więcej tego grzechu jest w nas, tym więcej swojej krwi wylewa na nas, abyśmy byli czyści. Nie zapominajmy także tego, że nawracanie to proces, który potrafi trwać przez całe życie.
Nawracanie to także doświadczenie, którym powinniśmy dzielić się z innymi. Podobnie jest również w Twoim przypadku.
Tak. Prowadzę na Facebooku Fan Page – Żywy Bóg , ja również na Instagramie czy YouTube. Daję w ten sposób świadectwo, jak działa Duch Święty. Bo wielkie są jego dary i łaski.
Dzielę się też świadectwem w całej Polsce, jeżdżąc na zaproszenia parafii, wspólnot czy więzień. Wszędzie tam, gdzie jest pragnienie słuchania, że Pan jest i działa cuda.
Ale też razem z Kasią koordynujemy ruch Rodziny w Duchu Świętym w diecezji wrocławskiej, dzieląc się miłością otrzymaną od Pana, posługując innym małżeństwom.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.
RED
,,Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby.
(Mateusz 8, 16-17)