Nie trać nadziei…

1476

Przez wiele lat twierdził, że jest niewierzący. Ale tak naprawdę oszukiwał samego siebie. Bo tak naprawdę, choć wierzył, to był na Boga niesamowicie wkurzony. Delikatnie mówiąc. Zapraszamy na wywiad z Bogdanem „Kryzys” Krzakiem, autorem książki pt.: ,,Siema, Kryzys! O Wyciu w Samotności i Karmieniu Dobrego Wilka”, a obecnie terapeutą pracującym z uzależnioną młodzieżą w Bielsku-Białej.

Jak wyglądało Twoje dzieciństwo?
Było bardzo trudne. Przelane alkoholem, przeżyte przemocą, brakiem miłości, akceptacji i ciepła. Brakiem rodziny, bo rodzice się rozwiedli, gdy miałem 3 lata. Mama uciekła z innym facetem, który został później moim ojczymem, zabierając mnie i brata. Czyja wina? Mama mówiła, że ojca, tata – że matki. A w środku piekła – ja, trzylatek, któremu rozpada się świat. Po rozwodzie rodziców zostałem przydzielony mamie. Miałem wówczas 6 lat. Natomiast mój o rok starszy brat został przydzielony tacie. W ten sposób zostaliśmy z bratem rozłączeni od siebie.

Podobno doświadczyłeś przemocy psychicznej i fizycznej…
Tak, to prawda. Było to forma przemocowa. Przemoc fizyczna i psychiczna zarazem. Przykład? Alkohol był niestety na porządku dziennym. Pamiętam taką sytuację: mama była w sklepie, ja kręciłem się na karuzeli. Nagle spadłem, a karuzela huknęła mnie w głowę. Lekarz zabandażował mi głowę. Nawet pomyślałem: „Przyjdzie tata, to zrobi to na nim wrażenie”. Stanąłem za drzwiami. Gdy ojciec wrócił pijany do domu, uderzył mnie drzwiami w tę chorą głowę. Zabolało. Nie zrobiło to jednak na nim wrażenia. Doświadczyłem tego, że w ogóle nie jestem dla niego ważny. Nie liczyłem się.

Jak wyglądało życie u boku mamy i ojczyma?
Przede wszystkim z nowego związku mamy urodziły się dzieci. Młodszy brat i dwie siostry. A moje dzieciństwo? To było jedno wielkie pilnowanie rodzeństwa. Ponieważ mama dużo pracowała, to na mojej głowie pozostawał cały dom. Dodatkowo – ponieważ mieszkaliśmy na parterze – to zdarzało mi się zwiewać przed ojczymem przez okno. Był wobec nas agresywny. Schronienie znajdowałem u jego szwagra. Biegłem do niego półtora kilometra. To był duży facet, ćwiczył dżudo. Ojczym się go bał. Krzyczałem: „Ratuj!”, a on przychodził i na chwilę się uspokajało. Niestety, to nie wszystko. Najgorzej było, gdy matka z ojczymem wychodzili na imprezę. Po powrocie bywało w domu ostro. Dla mnie jako dziecka priorytetem była ochrona rodzeństwa, dlatego wychodziłem do przodu, by wszystko brać na klatę. Co tu dużo mówić, bywało różnie.

Jakie było Twoje podejście do wiary?
Byłem wychowywany w wierze katolickiej. Po rozwodzie – mama, choć nie była zagorzałą katoliczką – kazała mi chodzić na msze. Chodziłem, bo musiałem. Ale nie była dla mnie istotna moja wiara. Później w okresie Komunii Świętej miałem czas większego zaciekawienia wiarą. Zastanawiałem się, czy Jezus jest w chlebie, jak smakuje opłatek. W domu nie poruszaliśmy jednak tematu wiary. Teraz już wiem, że dzieci przeżywają wiarę do Pana Boga poprzez wiarę rodziców. U mnie tego nie było. Dodatkowo mama żyła w niesakramentalnym związku i nie uczęszczała do Komunii Świętej. A potem się na tego Boga obraziłem…

Dlaczego obraziłeś się na Pana Boga?
Miałem 14 lat, w domu się nie przelewało. Bywało, że byliśmy głodni. Pomyślałem: ,,Nie ma żadnego Boga”. Nie wiedziałem jeszcze, że On desperacko szuka ze mną relacji i naprawdę nie obrazi się, gdy wywalę Mu całą prawdę.

Skąd wzięła się ksywa „Kryzys”?
Przezwisko otrzymałem, gdy miałem 13 lat, nadali mi go kumple, widząc moje dziurawe trampki, więc przyszło z biedy. W zasadzie biedy materialnej i emocjonalnej.

Skoro mówisz o kumplach – później zostałeś kibolem…
Tak. Coraz bardziej ciągnęło mnie w ich stronę. Byli razem, a ja szukałem wspólnoty. Pewnego razu doszło do takiej sytuacji, że im się postawiłem. Byłem hardy i o dziwo sprawiło to, że zostałem przez nich zaakceptowany. Nawiązaliśmy relacje. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Zacząłem jeździć na mecze. Cała zawodówka to taka taktyka. Chodziłem na lekcje, ale nie uczyłem się i mówiłem nauczycielom, że mam stuprocentową frekwencję, tylko głupi jestem i nauka mi nie wchodzi. Prosiłem też, żeby mnie wybraniali. I taka argumentacja pomagała.

Jak wyglądało wtedy Twoje życie?
Zaczęły się kibolskie akcje. Gdy zaczynałem się bać, piłem i znów mogłem kozaczyć. Chodziłem po mieście i niczego się nie bałem. Mimo, że osiedla miały ze sobą ,,kosę” (nóż – przyp. red.), nikt mnie nie ruszał. Poza tym zawsze mogłem liczyć na ekipę. Ekipę, z którą łączyła mnie bieda, często emocjonalna i trudności w rodzinach. Do tego dochodziło moje wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony był stadion, bójki, ulica, a z drugiej targałem sąsiadce zakupy na czwarte piętro. Słowem, tęskniłem za dobrem, ale wstydziłem się tego.

Podobno chciałeś odebrać sobie życie. Dlaczego?
Na pewno miał na to wpływ system rodzinny, poczucie niechcenia, odrzucenia. To, że czułem się nieistotny, nieważny. Miałem tylko do wykonania coś w domu. Była tym opieka nad młodszym rodzeństwem. To sprawiało, że gdy stawałem nad pytaniem, co tutaj na ziemi sensownego robię, to nie mogłem znaleźć na to pytanie sensownej odpowiedzi. Nie chciałem, aby moje życie wyglądało tak, że tylko się opiekuję rodzeństwem. Przerastał mnie trud życia i bycie niechcianym, nieistotnym. Teraz dziękuję Bogu za to, że nie odebrałem sobie życia.

Co powiedziałbyś osobom, które borykają się z różnymi problemami i mają myśli samobójcze?
Gdy ktoś ma taką sytuację, bardzo ważne jest towarzyszenie tej osobie. Po prostu – ważne, aby ktoś przy niej był. Należy poprosić, czy mogłoby się obok takiej osoby usiąść i pobyć. Tym bardziej, że taka osoba czuje się osamotniona, a wyciągnięcie dłoni ku niej może dużo znaczyć. Można z nią nie tylko porozmawiać, ale także po prostu poprzebywać w ciszy. Jak taka osoba dostrzeże zainteresowanie z naszej strony, to wiele dla niej znaczy. Czuje się wtedy dla kogoś ważna.

Co taka osoba ma zrobić w sytuacji, gdy nie ma wokół siebie osób najbliższych osób?
To trudne, ale powiedziałbym do niej jedno: ,,Poczekaj jeszcze…Może coś się zmieni. Daj sobie czas. Jeżeli uda się, poczekaj do jutra, to jest jeden dzień dłużej. Wiem, że możesz powiedzieć, że nic się do jutra nie zmieni, nie ma sensu życie, ale jeśli chcesz, to możesz chwilę poczekać”. Czasami nie trzeba wiele mówić, wystarczy być, ktoś może pomóc nawet swoją obecnością. Przykład? Chociażby telefony zaufania, kiedy to podczas rozmowy po prostu się towarzyszy. Dlatego właśnie najważniejsze jest towarzyszenie.

Lata młodości to kibicowanie, alkohol oraz papierosy. Co powiedziałbyś z perspektywy swojego doświadczenia – młodym, zagubionym lub szukającym swojej drogi – osobom?
Rozumiem ich trud. Jest on czasami tak duży, że człowiek w beznadziei, którą wtedy widzi, sięga po używki. Do tego czasami dochodzą próby okaleczania się. PROSZĘ, PAMIĘTAJ… Jeżeli zechciałbyś się zmierzyć z trudami życiowymi w inny sposób, które sprawią, że nie będzie to droga w dół, ale może pod górę, za to wyprowadzi Ciebie na prostą, to chętnie Ci potowarzyszę. I może powiem Ci też coś z własnego życia i doświadczenia, jeśli będziesz chciał. Czasami jest tak, że to, co przeżywasz, niekoniecznie jest Twoją drogą, nie Twoją odpowiedzialnością. Wówczas to inni ludzie decydują o tym, jak będzie wyglądało Twoje życie. W moim przypadku był to rozwód rodziców, dalsze moje życie było tego konsekwencją. Ale ZAWSZE warto spróbować przetrwać ten trud, a wszystko pójdzie w inną, lepszą stronę. Będziesz widział, kiedy to się zmienia. Dodatkowo jest wiele osób, którym się udało. Jak innym się udało, to i Tobie może. Daj szansę – daj sobie, swojemu życiu, jeszcze trochę czasu.

Jakie wydarzenie spowodowało, że zmieniłeś swoje dotychczasowe życie?
Miałem 24 lata, gdy przyszedł do mnie brat. Była jesień 1992 roku. Podczas naszej rozmowy któraś z moich bliźniaczek zaczęła płakać. To mnie zirytowało i zacząłem na nią narzekać, że znowu płacze. Wówczas powiedziałem: „Pousuwałbym je, gdyby aborcja było dozwolona”. I wtedy mój brat odparował: „Bogdan, Bóg nie chce zabijania. Jestem przeciwny aborcji”. „Co? Jaki Bóg? Co ty gadasz?” – zawrzała we mnie krew. Zacząłem krzyczeć. Wyciągnąłem z rękawa wszystkie argumenty, łącznie z Holocaustem. „Patrz, jakie mieliśmy życie, jaką rodzinę, a ty wyjeżdżasz z jakimś Bogiem?”. Przy okazji rozmowy dowiedziałem się, że Darek, mój brat, dzięki kumplowi trafił do wspólnoty „Miasto na Górze”. Spotkał w niej Żywego Boga. Było tam kilku moich kumpli z podstawówki, zaczęli o mnie pytać. Ale to nie wszystko. Nie miałem bowiem pojęcia o tym, że zanim Darek przyszedł do mnie, przez pół roku modlił się o to, by opowiedzieć mi o Bogu. Tak się bał. Nikt nie chciał Kryzysowi głosić Ewangelii… Mój brat się odważył. Na odchodne rzucił: „Przyjdź w środę na spotkanie. Pamiętaj, jest ktoś, kto będzie robił wszystko, byś tam nie trafił”. „Kto?” – zapytałem. „Diabeł”.

Co wtedy pomyślałeś?
Że niedobrze z nim. Mój brat nigdy nie był wybitnie kościelny. Pomyślałem, że wpadł w jakąś sektę i zamotali mu w głowie. „Muszę tam pójść, by go ratować. Gdyby mówił tylko o Bogu, to jeszcze bym zrozumiał. Ale diabeł? To na bank sekta!”

I wybrałeś się tam?
Ale nie chciałem tam pójść. Jeździłem wówczas autobusami w MZK (Miejski Zakład Komunikacji – przyp. red.) i co szósty dzień miałem wolny. Spotkanie było w środę, a ja tego dnia nie pracowałem. Obiecałem sobie kiedyś, że nigdy w życiu nie okłamię brata. Robiłem, co mogłem, żeby nie pójść, ale żaden kumpel nie był w stanie się ze mną spotkać, abym uzyskał alibi. Teraz już wiem, dlaczego…

To Bóg wyciągnął do Ciebie pomocną dłoń.
Tak. Nie znalazłszy alibi, musiałem ostatecznie pojechać na to spotkanie do Aleksandrowic. Zresztą miałem misję – ratowania brata. Argumentem, który mnie załamał, było słowo o diable. Pomyślałem, że jeśli nie przyjdę, to on naprawdę uwierzy w tego demona i sekta będzie miała przewagę. Musiałem pójść.

Spotkałeś tam brata?
Tak, ale stało się coś dziwnego. Nagle zaczęli do mnie podchodzić ludzie i mówić mi: ,,Dobrze, że jesteś”. Pomyślałem, jakaś ustawka czy co? Gdybyście wiedzieli kim jestem, to byście się tak nie cieszyli. Wytrwałem tam do końca. Uznałem, że sprawdzę ich wszystkich, czy jak za tydzień przyjdę, to też będą mili. Mój brat wówczas nie wiedział, że będę. Tymczasem wszedłem i znowu usłyszałem: ,,Dobrze, że jesteś”. Zacząłem słuchać tego, co ludzie mówili. Jeden facet przeprosił Boga za grzech nieczystości. „Jaki porąbany gościu! Przecież słucha go setka ludzi! W życiu nie przyznałbym się do czegoś takiego” – pomyślałem. Ale, paradoksalnie, te słowa mnie zatrzymały. Dały do myślenia.

Bóg zaczął działać…
Zacząłem chodzić na spotkania. Na początku zastanawiałem się nad tym, o co w tym wszystkim chodzi. Początkowo siadałem z tyłu i nie brałem udziału w modlitwach. Słuchałem. Odpoczywałem od życia. Ludzie komentowali Słowo Boże, a ja stopniowo zaczynałem je chłonąć. Zaczęło we mnie rezonować. Byłem zdumiony, bo wychodziłem z tych spotkań spokojny. Dało się odczuć, że ci ludzie nie udają. Emanowała z nich radość. W pewnym momencie poczułem, że chciałbym żyć tak, jak oni. Powiedziałem to bratu. Powiedział, że wystarczy, iż oddam życie Jezusowi. Na moje pytanie: ,,Co z moimi grzechami?”, odpowiedział krótko: „Zapłacił już za nie Jezus”. Ale to nie wszystko…

Chcesz coś nam opowiedzieć?
Stało się coś niezwykłego. Wracając ścieżką do domu, oddałem swoje życie Jezusowi. Powiedziałem: „Boże, jeśli jesteś, to oddaję Ci moje życie takie, jakie jest…”. Modlitwa trwała 20 sekund. Pozornie nic się nie zmieniło. Pozornie…

Co masz na myśli?
Po trzech dniach szwagier mówi: „Bogdan, ty od trzech dni nie przeklinasz”. A kląłem jak szewc. Nawet nie zauważyłem, że moja mowa się wyczyściła. Dodatkowo zachwycił mnie pokój serca, który dostałem w prezencie. Żyłem od środy do środy. W czasie modlitwy o chrzest w Duchu Świętym ogarnęło mnie wielkie poczucie pokoju. Płakałem. Słowa są bezradne wobec tego, co się we mnie działo.

Jak zmieniło się Twoje życie?
Bóg nauczył mnie przebaczenia. Dał mi łaskę przebaczenia ojczymowi. Gdy kiedyś jedna z moich sióstr złamała rękę, on obwinił za to mnie. Byłem wówczas na tyle na niego wkurzony, że pomyślałem o jego zabójstwie i nie bałem się więzienia. Po nawróceniu zauważyłem, że nie noszę w sercu urazy. Przekazałem przez rodzinę, że mu odpuszczam. Nigdy się nie spotkaliśmy. Gdy zmarł, powiedziałem nad jego grobem: „Przebaczam ci wszystko”.

Pięknie i wzruszające zachowanie…
Pan Bóg wiele ode mnie usłyszał. Otrzymałem od Boga łaskę akceptacji tego, co mnie spotkało w dzieciństwie. Pojechałem do mamy i opowiedziałem jej o wszystkich zranieniach, złości. Płakała, ale przyjęła te słowa. To była dobra, spokojna rozmowa. Dwa lata później mama umarła przy Bogu, po przyjęciu sakramentów. Po tym wszystkim czułem, że ktoś ściąga mi z pleców niewyobrażalny ciężar. Dziś sam pracuję z osobami uzależnionymi. Gdy patrzę na dzieciaka, nad którym wszyscy bezradnie rozkładają ręce, wiem, że jest Bóg, który nie zna słowa „niemożliwe”.

Dlaczego warto pomagać bliźnim?
Bo człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Pan Jezus za każdego z nas oddał życie i dlatego, choćby nie wiadomo, jak było źle, to nigdy nie jest tak źle, nie jest tego za dużo, aby nie mogło się z tego dobro urodzić. Tylko trzeba poczekać. Człowiek jest najważniejszy, do tego stopnia, że Bóg dał Swojego Syna, żeby niósł Swój krzyż. Jest najwyższą wartością. Jeżeli mam lepiej, to warto, aby pomógł tym, którzy nie domagają lub mają gorzej. Jak sobie pomagamy, to jest to najważniejsza wartość. Bóg nam pomaga, choćby stawiając na naszej drodze odpowiednich ludzi.

Czym jest dla Ciebie obecnie wiara?
Wiara sama pochodzi z łaski. Najistotniejszym w tym wszystkim jest Bóg. Wszystko, co mam, pochodzi z Bożej łaski: dary, jakimi mnie obdarował Stwórca; żona; to, że mogę pracować w ośrodku uzależnień dla młodzieży „Nadzieja” jako terapeuta; że mnie wyciągnął z grzesznego życia i dał siłę nawrócić się i nawracać każdego dnia. Jedno jest pewne, człowiek sam z siebie by dawno poległ, gdyby nie łaska Boża. Mam także świadomość, że moje życie nie byłoby takie, gdybym je sam zaplanował. A jest przepiękne.

Co chciałbyś przekazać Czytelnikom?
Myślę, że warto odpowiedzieć cytatem z Pisma Świętego, a konkretnie z Pierwszego Listu do Koryntian (Hymn do miłości): ,,Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: największa z nich [jednak] jest miłość”. Miłość jest przepiękna, wiara pochodzi z Bożej łaski, tracimy ją i odzyskujemy z powrotem, nadzieja jest natomiast pośrodku. Scala wiarę z miłością. Chciałbym każdego, kto czyta ten wywiad, zachęcić i powiedzieć, że i u Ciebie może nadzieja scalić wiarę, choć może życie wskazuje na beznadzieję, to z miłością – choć może nie widać jej teraz – to wszystko może się odbyć w twoim sercu, pozwól proszę na chwilę takiego „szaleństwa”, a doświadczysz nowych rzeczy. Zachowajcie nadzieję, moje życie jest tego przykładem. Święty Paweł w liście do Rzymian napisał o Abrahamie, że: „wbrew nadziei uwierzył nadziei”. Dlatego, jeżeli dzisiaj umieramy z powodu grzechów, trudności, problemów, to jest nadzieja, że jutro będzie lepiej, inaczej i wszystko pójdzie do przodu. Pax et Bonum! („Pokój i Dobro!” – przyp. red.).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj