Uzależnienie od alkoholu, depresja, kilka nieudanych prób samobójczych, walka z chorobą, utrata pracy… Czy jest jeszcze szansa na wyjście z trudnych sytuacji? O tym, że warto zaufać Bogu i powierzyć Jemu wszystkie swoje problemy, a wtedy będzie On nas prowadził przez życie, prostując nasze ścieżki, rozmawiamy z Piotrem Bazanem.
Piotrze, jak kształtowała się Twoja wiara w okresie dzieciństwa?
Urodziłem się 15 września w dzień święta Matki Bożej Bolesnej w Tomaszowie Lubelskim. Imię Piotr nadano mi na chrzcie świętym w ósmym dniu po narodzeniu w Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej w Tomaszowie Lubelskim. Większość mego życia byłem zwyczajnym katolikiem, który starał się chodzić w niedzielę do kościoła. Jednak Bóg był dla mnie bardziej tradycją niż żywym Bogiem. Zresztą okres dzieciństwa oraz dorastania był dla mnie ciężki.
Z czego to wynikało?
W dzieciństwie byłem osobą chorowitą i wylęknioną, natomiast moja mama w tym okresie mojego życia była bardzo nerwową osobą. Nie lubiła zmianowej pracy mojego świętej pamięci taty. Gdy tato pracował na drugiej zmianie od 14.00 – 22.00, to wtedy mama zostawała sama ze mną i z moim bratem i czasami biła nas z byle powodu oraz krzyczała na nas.
Taka sytuacja w domu miała wpływ na Twój rozwój…
Niestety i cała sytuacja tak bardzo mnie przygnębiała, że pojawiła się u mnie pierwsza próba samobójcza. Później po latach dopiero to wszystko zrozumiałem, że moja mama utraciła swojego tatę, którego zabił piorun, utraciła też w tamtym momencie babcię, która była mamą tego taty, którego zabił piorun – babcia bardzo rozpaczała i serce jej pękło, a moja mama bardzo ją kochała. Zrozumiałem, że mama miała też trudne dzieciństwo. Lecz wtedy nie byłem w stanie tego zrozumieć.
Co się stało, gdy to w końcu zrozumiałeś?
Wybaczyłem jej to wszystko, nawet to, że prawdopodobnie mnie nie chciała i próbowała wyskoczyć z okna, kiedy była w ciąży ze mną. To jest niestety przykre, ale chciała poronić, by nie mieć drugiego dziecka.
Kolejnym, takim znaczącym okresem Twojego życia był okres studiów. Jak go zapamiętałeś?
Co tu dużo mówić, gdy się na nie dostałem, to zachowywałem się jak pies, który urwał się z łańcucha. Cieszyłem się, że nie muszę mieszkać w domu rodzinnym, za którym nie tęskniłem. Miałem stypendium socjalne i otrzymywałem też pieniądze od rodziców, za które sporo imprezowałem w tym okresie – patrząc na to z perspektywy czasu to muszę przyznać, że byłem uzależniony od alkoholu.
Dosyć wcześnie także założyłeś rodzinę.
Tak, stało się to na wakacjach po czwartym roku studiów. Wówczas poślubiłem moją żonę Ewę. Niestety nie jest to wydarzenie, które będę wspominać z dumą.
Dlaczego?
Ponieważ uroczystość weselna jest bardzo niechlubnym wspomnieniem dla mnie. Upiłem się i po oczepinach poszedłem sobie i wyszedłem z wesela. Wróciłem nad ranem, gdy wszyscy mnie szukali. Ciągnęło mnie do alkoholu. Myślałem, że dalej będę sobie popijał i imprezował, ale po jakiejś pijackiej imprezie, na której bardzo źle się zachowałem, postanowiłem już więcej nie pić. Stwierdziłem, że nie idzie to w parze z małżeństwem. W tamtym momencie nie wiedziałem jednak, że gdy Bóg będzie na pierwszym miejscu w życiu, to wszystko będzie na właściwym miejscu.
Rozumiem, że próbowałeś z przeciwnościami zmierzyć się sam?
Niestety, nie wiedziałem wówczas, że wszystko, wszystkie problemy w życiu należy oddać Bogu. Wówczas na swoje nieszczęście próbowałem układać życie po swojemu, gdyż w środowisku, w którym się obracałem to było naturalne powiedzenie „jesteś kowalem swojego losu”.
Podążając za pracą, zawitałeś do Warszawy…
Tutaj muszę dodać, że pierwszy raz zetknąłem się z żywym Bogiem gdzieś 25 lat temu. Jednak szara rzeczywistość i kilkukrotna zmiana miejsca zamieszkania spowodowały odsunięcie się od wiary. Dodatkowo dużo działo się w naszym życiu. Zmienialiśmy pracę, urodziły się dzieci.
Ja w tym czasie nie bardzo zwracałem uwagę na Boga i nie zajmował On pierwszego miejsca w moim życiu. Przyjście dzieci na świat kolejny już raz przewartościowało moje życie. Czułem się odstawiony przez moją żonę na bok – byłem zazdrosny. Moja miłość była nacechowana cielesnością, a nie uczuciami prawdziwej miłości. Pojawiła się jakaś sytuacja, której już dokładnie nie pamiętam, ale postanowiłem się targnąć na swoje życie – duch śmierci mnie prześladował, ale nad tym wszystkim czuwał Bóg i próba otrucia się nie udała.
Jak wyglądało Twoje zbliżenie się do Boga?
Moje zbliżanie się do Boga jest nieustanną drogą, w której cały czas towarzyszy mi Matka Boża. Gdy w 2013 roku moja córka poszła do zerówki do Sióstr Salezjanek, tam na pierwszych zebraniach zakładano Róże Różańcowe. Na jednym z takich zebrań była moja żona. Siostry zapytały się wówczas jej, czy nie chciałaby uczestniczyć w takiej róży. Odpowiedziała, że nie, ale mąż na pewno by się modlił. I tak trafiłem do Róży Różańcowej. W 2007 roku zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane i już wtedy moje myślenie zaczęło się zmieniać. Pojawiały się rzuty choroby, bywałem przynajmniej raz w roku, czasami nawet dwa lub trzy razy w szpitalu. Przez te 13 lat spotykałem różnych ludzi chorych mniej lub dużo bardziej, których w normalnym pędzie życia na co dzień się nie zauważa. Żona poszła wówczas do pracy, a przy okazji zaczęła się oddalać od Boga.
Jak wówczas reagowałeś na tą sytuację?
Z racji tego, że zacząłem więcej się modlić, więcej czytać, to narastał konflikt między nami. Czym więcej się modliłem i czytałem religijnych książek, tym bardziej moja żona była zła na mnie i kazała mi spalić te książki. Wydaje mi się, że Bóg chciał mi pokazać, że w tym wcześniejszym życiu, gdzie siedziałem jak u Pana Boga za piecem, miałem dobrą pracę, niby poukładane życie rodzinne, tylko Boga nie było na pierwszym miejscu. Budowałem tak, jak jest napisane w Piśmie Świętym, czyli swój dom na piasku. Niestety, gdy przyszły wichry, wszystko runęło. Wyglądało to również tak, jakby żona zaczęła być zazdrosna o Pana Boga. Na każdym kroku mnie atakowała, że za dużo się modlę, że niepotrzebnie czytam książki religijne, że w niedzielę głównie myślę o tym, kiedy pójdziemy do kościoła, zamiast dbać o atrakcje.
Dodatkowo zmagałeś się z chorobą…
Stwardnienie rozsiane zdystansowało mnie trochę w szukaniu atrakcji, nawet zauważyłem, że zbyt duże emocje, nerwy wywołują pogorszenie choroby i pojawiają się kolejne rzuty. Na pewno ta cała sytuacja z żoną nie ułatwiała sytuacji. Ale nie tylko ona. W kwietniu 2015 roku w mojej pracy zmienił się pracodawca i zaczęła się nerwowa atmosfera. Na początku maja dostałem kolejnego rzutu choroby. Po kroplówkach sterydami i krótkim pobycie w szpitalu, kontynuowałem rehabilitację w Konstancinie Jeziorna. Moja rehabilitacja trwała kolejne 4 tygodnie. Wróciłem po niej do sił i chciałem powrócić na swoje miejsce pracy. Okazało się, że nowy pracodawca zmienił mi zakres obowiązków i po powrocie wysłał mnie do lekarza medycyny pracy.
Czy miało to wpływ na Twoje dalsze losy?
Nie zostałem dopuszczony do pracy. Straciłem pracę i załamałem się. Prócz stwardnienia rozsianego pojawiła się depresja. Zacząłem się na nią leczyć. Jak łatwo się domyślić, moje relacje w małżeństwie także bardzo się pogorszyły. Nie pracowałem i spędzając czas głównie w domu, nie umiałem wpływać na dorastającego syna, który kończył gimnazjum i bardzo opuścił się w nauce. Żona mnie za to obwiniała. Moje unikanie konfrontacji na pewno po części miało wpływ na popsucie relacji z moimi najbliższymi. Żona ma inny charakter, reaguje natychmiast i jest bardzo asertywna. Ja z reguły jestem wycofany i małomówny.
W tym trudnym dla Ciebie momencie, gdy nie było między Wami zgody, ponownie przeżyłeś załamanie…
Przykro mi to stwierdzić, ale w tym moim totalnym załamaniu, zapomniałem całkowicie o Panu Bogu i przed Wigilią w 2015 roku, próbowałem kolejny już raz popełnić samobójstwo. Całe szczęście nie udało mi się to. Co wtedy zrobiłem? Zjadłem całe opakowanie tabletek nasennych i zrozumiałem wtedy, że Bóg po coś mnie jednak zostawił na tej ziemi, że mam jeszcze się nawrócić i może komuś jeszcze pomóc.
Bóg działa m.in. poprzez ludzi. Jak było w Twoim wypadku?
Zgadza się. Bóg sam podnosi z upadków i przychodzi pod postacią różnych ludzi – aniołów. Tak było również w moim wypadku. I tak np. chodziłem od firmy do firmy w poszukiwaniu pracy, aż doszedłem do wniosku, że pójdę do szkoły, w której uczy się moja córka Kinga. Poszedłem do sekretariatu i zapytałem się o pracę biurową. Po wymianie kilku zdań z panią, która ze mną rozmawiała, dowiedziałem się, że pracy nie ma, ale przeszliśmy na temat mojej choroby. Kobieta ta opowiedziała mi, że są w Warszawie Msze święte z modlitwą o uzdrowienie, na które ona jeździła i teraz będzie jechała. Zaproponowała mi, że może mnie zabrać ze sobą na taką Mszę. Zgodziłem się. Za jakiś czas spotkałem tą kobietę, jak wracałem rano ze szkoły po odprowadzeniu córki i ona się zatrzymała i wręczyła mi prezent.
Co to było?
Dała mi Różaniec Święty i zalaminowaną modlitwę o zanurzeniu siebie, tego, co będę robił w nadchodzącym dniu oraz osób, które spotkam – w Krwi Chrystusa. Tę modlitwę staram się od tamtego momentu odmawiać zawsze rano.
Bóg także zadziałał w Twoim życiu w inny sposób.
Za jakiś czas udało mi się dostać pracę poprzez stowarzyszenie INTEGRACJA, które pośredniczy w wyszukiwaniu pracy dla osób niepełnosprawnych i zacząłem w październiku 2016 roku pracę w firmie FIRST PFM. W tej firmie na wiosnę 2017 roku zatrudniono Panią Danusię. To była kolejna osoba, którą posłużył się Bóg, aby mnie przy jej pomocy zbliżyć do Siebie. Gdy w wolnych chwilach rozmawialiśmy o rodzinie i o dzieciach, o różnych problemach, to ona zaproponowała mi, abym wysłuchał i obejrzał audycję „Dotyk Boga”, o której w tamtym czasie nic nie wiedziałem. Powiedziała mi jeszcze, że ze swoimi problemami sam sobie nie poradzę, że muszę znaleźć wspólnotę – i tak na wiosnę 2017 roku zacząłem szukać wspólnoty. Kolejnym krokiem w mojej drodze wiary był kurs Nowe Życie, na którym podczas zesłania Ducha Świętego otrzymałem słowa, że zostało mi przywrócone moje dziecięctwo Boże i że Bóg powołuje mnie do głoszenia Słowa Bożego tam, gdzie mnie pośle.
W międzyczasie miałeś problemy w domu z żoną?
Żona wystąpiła o rozwód i w 2018 roku dostaliśmy rozwód cywilny. Wierzę, że nie jest to jeszcze koniec, gdyż sakrament małżeństwa, który otrzymaliśmy w 1994 roku cały czas obowiązuje przed Bogiem.
Wracając do Twojego nawrócenia. Słyszałem, że poszukałeś stałego spowiednika i poprzez niego Bóg wyciągnął do Ciebie kolejny raz Swoją pomocną dłoń.
Stały spowiednik jest bardzo ważny, z czego mało osób sobie zdaje sprawę. Okazało się, że ten ksiądz zna prezesa pewnej dużej firmy i nic mi nie mówiąc, porozmawiał z nim, że szukam pracy. Bóg posłużył się tym księdzem, dając mi pracę. Kolejną osobą, którą się posłużył Bóg na mojej drodze wiary był ŚP. zmarły Robert (wywiad -świadectwo Roberta ukazało się w numerze ZiarnaNadziei czerwiec/lipiec 2020 r.), który wskazał mi, gdzie mogę kupić mieszkanie w miarę niedrogo i blisko naszej wspólnoty. Do tego otrzymałem od nieznanej mi osoby maila o następującej treści: „Swoją drogą Pan Jezus kazał mi się do Pana odezwać, bo nie chce, aby był Pan smutny, rozbity, zgnębiony i bez nadziei. Bardzo Pana kocha i jest przy Panu w każdej sekundzie życia. On stanie się największym Przyjacielem i Powiernikiem. On sam zajmie się pracą, pieniędzmi, zdrowiem, życiem tylko trzeba Mu na to pozwolić. Wszystko, co się teraz stanie, będzie zgodne z wolą Bożą, więc należy się temu poddać i oczekiwać dobrych skutków duchowych”.
To nic innego, jak tylko pełne oddanie się i zaufanie Bogu.
Chcę potwierdzić, że właśnie tak się stało. Jezus Chrystus jest Panem mojego życia i prowadzi mnie tam, gdzie On chce. Nie ja. Otrzymałem słowo od Pana, do którego przylgnąłem i trzymam się tego Słowa, jak ręki Jezusa: „DBAJCIE O POKARM DUCHOWY, A WSZYSTKO INNE BĘDZIE WAM DANE”. Dzieją się w moim życiu różne sytuacje, jak to w życiu bywa: łatwe i trudne, ale za wszystko staram się uwielbiać Boga i dziękować Mu, nawet, jak czegoś nie rozumiem.
Słowem zaufanie mimo wielu przeszkód?
Tak. Jako przykład podam sytuację z marca 2020 roku, kiedy to ponownie straciłem pracę i byłem trochę wystraszony, co będzie dalej ze mną. To był okres przed Świętami Zmartwychwstania Pańskiego. Od spowiednika otrzymałem polecenie, abym wybrał sobie jakieś wyrzeczenie na Wielki Post. Chciałem, by było to zgodne z wolą Bożą, więc rozważałem Słowo Boże i dostałem słowo: Wniebowstąpienie: ,,Potem wyprowadził ich ku Betanii i podniósłszy ręce, błogosławił ich. A kiedy ich błogosławił, rozstał się z nimi i został uniesiony do nieba. Oni zaś oddali Mu pokłon i z wielką radością wrócili do Jeruzalem, gdzie stale przebywali w świątyni, wielbiąc i błogosławiąc Boga” (Łk 24, 50-52). Bardzo wyryły mi się w sercu słowa: wielbiąc i błogosławiąc Boga i zapytałem w modlitwie Pana Jezusa: Czy Ty, Panie, w tym Wielkim Poście nie chcesz żadnych wyrzeczeń, tylko chcesz, by Cię uwielbiać? Otrzymałem w sercu potwierdzenie, że Pan bardziej pragnie uwielbienia niż wyrzeczeń i zacząłem uwielbiać Pana Boga, Jezusa Chrystusa, Ducha Świętego i Maryję. Dziękowałem Panu Bogu za starą pracę, którą utraciłem i dziękowałem za nową pracę, w którą wierzyłem, że Bóg już ma dla mnie przygotowaną (w sercu sobie myślałem, by ta nowa praca była bliżej i by przełożony był osobą wierzącą – ale nie prosiłem o to Pana w modlitwie).
Co dalej się stało?
Bóg zna wszystkie nasze myśli, zna nasze serca i 1 czerwca dał mi nową pracę, do której jadę 10 minut samochodem, a przełożony jest osobą wierzącą. Dodatkowo otrzymałem jeszcze bonus, bo, jak byłem dzieckiem, to chciałem zostać leśnikiem, a ta firma znajduje się w Zagórzu i otoczona jest lasem. Czuję się może nie jak leśnik, ale naprawdę jest fantastycznie.
Co chciałbyś przekazać naszym Czytelnikom?
Chciałem podzielić się swoim świadectwem szczególnie z tymi osobami, które straciły sens swojego życia, ponieważ budowały życie na piasku, a nie na Bogu. To także świadectwo skierowane do osób, dla których bożkiem była żona, może mąż, może rodzina. To właśnie przez to rodzina była oparta na nieodpowiednim fundamencie, a zły tak to wszystko poprowadził, że wszystko rozpada się lub już się rozpadło. Nie słuchajcie złego ducha, który podpowiada ludziom, że to jest już koniec, że nie ma na nic szans ani wyjścia z sytuacji, w której się znaleźliście. W każdej sekundzie swojego życia możecie je zmienić. Wystarczy się tylko opowiedzieć po stronie Boga i oddać Mu swoje życie i zaufać, a On nas poprowadzi. Tymczasem wielu ludzi o tym nie pomyśli i efekt jest tragiczny, ponieważ targa się na swoje życie. Bóg ocalił mi moje życie, abym Wam to powiedział i przekazał w tym świadectwie. Pamiętajcie, że jak Bóg będzie na pierwszym miejscu, to wszystko będzie na swoim miejscu. On poukłada za Was wasze życie. Nawet da Wam nowe życie, tak jak mi dał. Zaufajcie Jemu i oddajcie swoje życie Jezusowi, a On wszystkim się zajmie.
Dziękujemy za rozmowę RED
„Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna” (Księga Przysłów 3, 5-6).
„Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Księga Psalmów 37, 5).
Drugi rok studiów w Krakowie, który rozpoczął się 1 października 1910 r., młody kleryk Wenanty przeżył pod niebywałym urokiem Matki Najświętszej.
W jego zapiskach, opracowaniach...
Kochani,
Z wielką radością informujemy, że w sobotę pojawi się na antenie Radia Niepokalanów nowa audycja pt. Ziarno Nadziei, którą będziemy mieli przyjemność prowadzić. To...
W świecie literatury religijnej pojawiła się niezwykła publikacja, która z pewnością zachwyci miłośników poezji i poszukiwaczy duchowych przeżyć. Mowa o nowym tomiku poezji "Droga...
Życie człowieka potrafi zaskakiwać i pisać niesamowitą historię. Przedstawiamy życie Anety Ciężarek.
Aneto, zanim przejdziemy do Twojej historii, opowiedz nam,jak wyglądało Twoje dzieciństwo?Pochodzę z wielodzietnej...
Niewątpliwie kościół przechodzi w obecnych czasach duży kryzys. Kryzys powołań, ale także kryzys wiary. Jak funkcjonować w tym trudnym okresie?
Widać to doskonale choćby na...
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaNie wyrażam zgodyPolityka prywatności