Otrzymałem drugie życie…

Wychowywany był w ciężkich warunkach, w domu, w którym na próżno szukać okazywania sobie miłości. Miało to wpływ na jego dalsze losy i życie. Jednak Bóg wyciągnął go z bagna, w którym się znalazł, czego efektem było nawrócenie oraz piesza pielgrzymka z Warszawy do Medjugorie. Przedstawiamy wywiad z Bartłomiejem Krakowiakiem, twórcą bloga: ,,Z buta do Maryi” oraz autora książki o tym samym tytule.

Bartku, jak wyglądało Twoje dzieciństwo?
Wychowywany byłem w rodzinie patologicznej, w której dominował alkohol, a także miała miejsce przemoc i popadanie w konflikt z prawem. Wychowywałem się więc, nie mając prawidłowych wzorców męskości. Dodatkowo od najmłodszych lat byłem psychicznie i fizycznie gnębiony przez ojca. Wmawiano mi, że nic nie osiągnę, że do niczego się nie nadaję i że jestem zerem. Miało to wpływ na moją postawę jako dziecka. Mając 8 lat, wstydziłem się samego siebie, tego, co mam w domu. Byłem poniżany w szkole, że nie mam markowych ubrań, że wyglądałem jak brudas, nie mając się w co ubrać. Gdy miałem 12 lat, mama odeszła od ojca. Jeszcze przed tą decyzją w domu dochodziło do patologicznych zdarzeń, np. rzucania butelkami po wódce. Przeprowadziliśmy się więc do babci.

Czy przeprowadzka coś zmieniła?
Niestety również tam nie otrzymałem miłości i akceptacji. W wieku 12-13 lat zacząłem kraść, ćpać, popadłem w złe towarzystwo. Teraz wiem, że to też byli pogubieni ludzie, jak ja kiedyś. Z powodu braku miłości przez cały okres dorastania, do 18 roku życia chciałem być złym człowiekiem. Byłem agresywny, a złość wyładowywałem na innych. Nie było takiego dnia, abym nie wylądował na komisariacie. Stał się on moim drugim domem. Pewnego razu, kiedy w wieku 14 lat upiłem się, mając ponad dwa promile alkoholu, spadłem z dachu. Lekarze dawali mi wówczas tylko dziesięć procent szans na przeżycie.

Ale na tym się nie skończyło…
Tak. Poszedłem złą drogą. Dostałem kuratora, który miał za zadanie wyprostować moje ścieżki. W wieku 15 lat trafiłem do poprawczaka, bo kuratorowi nie udało się zapanować nade mną. Uciekłem stamtąd, ukrywałem się na melinach. Spałem po piwnicach, na brudnych materacach. Dużo ćpałem i kradłem, a do domu nie mogłem wrócić, bo policja czekała na mnie pod domem. Po trzech miesiącach złapali mnie i ponownie trafiłem do poprawczaka, tylko do izolatki. W nocy wychowawca bił mnie pałą po nogach, aby mnie czegoś nauczyć, ale efekt był odwrotny od zamierzonego. Niczego to mnie nie nauczyło. A nawet, po roku, w krótkich spodenkach i skarpetkach uciekłem kolejny raz przed świętami Bożego Narodzenia. Gdy kolejny raz mnie złapali, trafiłem do ośrodka socjoterapii. Tam zacząłem dowiadywać się czegoś na swój temat. Wcześniej wiedziałem tylko, że jestem złym człowiekiem. Czułem zło. Po dwóch latach terapii postanowiłem zmienić swoje życie.

Postanowienie postanowieniem, ale czy udało się je zrealizować?
Na słowach się skończyło. Nie chciałem takiego towarzystwa jak kiedyś, takiego życia, jakie prowadziłem. Ale tak naprawdę oprócz tego, że chciałem się zmienić, to nic się nie zmieniło w moim życiu. Pozostali ci sami znajomi, rodzina była taka sama jak przedtem. Nie czułem się kochany, nie potrafiłem sam kochać. Teraz rozumiem, dlaczego młodzi ludzie, którzy czują się niekochani, uciekają w narkotyki, alkohol, seks. A żeby temu zaradzić, wystarczyłoby rodzicom mówić proste słowa: Kocham Cię. Dlatego też, jeżeli ktoś ma na przykład 15 lat i rzuci kamieniem w szybę, to nie mówię, że jest to chuligan, tylko brakuje mu miłości. Mój przykład jest najlepszym dowodem na potwierdzenie moich słów. Długo nie wytrzymałem i po niecałym miesiącu wróciłem na ulicę. Dodatkowo, przez każdego byłem skreślony – sąsiadów, rodzinę, nauczycieli. Mówili, że albo ja kogoś zabiję i trafię do więzienia, albo ktoś zabije mnie. Po jakimś czasie poznałem dziewczynę. Ja nie potrafiłem kochać, ona zresztą też. Oboje pochodziliśmy z podobnych rodzin. W wieku 18 lat dowiedziałem się, że zaszła w ciążę.

Jak zareagowałeś na tą sytuację?
Byłem młodym chłopakiem, nie potrafiłem być dobrym człowiekiem, a co dopiero ojcem. Mało tego. Nie wyobrażałem sobie życia jako ojciec. Za młody byłem. Dlatego, gdy dowiedziałem się o ciąży, chciałem, aby moja dziewczyna dokonała aborcji. Tłumaczyłem to tym, że nie byłbym w stanie wziąć odpowiedzialności za małego człowieka na swoje barki. Na całe szczęście moja mama, z którą poprawiła się moja relacja, skutecznie mnie od tego planu odwiodła.

Do tego miałeś zupełnie inny wzorzec męskości.
Tak, był nim facet, który woził kij bejsbolowy w aucie, każdego bił. Byłem wpatrzony w twardych facetów, sprzedających narkotyki. Facet musiał się dla mnie bić, a do tego powinien sypiać z kobietami i traktować je przedmiotowo.

Czy odkryłeś w sobie miłość ojcowską?
W czwartym miesiącu ciąży dowiedzieliśmy się, że syn ma wadę serca oraz wadę narządów wewnętrznych. Wiadomo było, że po jego narodzinach czekała na niego operacja przeszczepu serca. I wtedy po raz pierwszy poczułem miłość do człowieka. Stało się to podczas badań USG, kiedy zobaczyłem małego Igorka. Poczułem, że kocham go, choć jeszcze wcześniej chciałem, aby moja kobieta dokonała aborcji. Bardzo wzruszyłem się faktem tego, co przechodzi i wzbudziło to we mnie ojcowskie emocje.

Co zamierzałeś zrobić?
Postanowiłem, że zrobię wszystko, aby go uratować. Wówczas nie wierzyłem w Boga. Prześladowałem ludzi, którzy mówili o Nim. Wyzywałem ich, biłem, opluwałem. Na słowo ,,Jezus”, włączała mi się agresja. Byłem daleko od Boga. Dodatkowo byłem nauczony, że wszystko jest w moich rękach, że prawdziwy facet ze wszystkim poradzi sobie sam. Że człowiek jest kowalem swojego losu. Aby zarobić na leki dla mojego dziecka, rzuciłem szkołę i zacząłem pracę, aby tylko dziecku pomóc. Niestety, mimo moich starań, mój nienarodzony synek zmarł w szóstym miesiącu ciąży mojej partnerki.

To było dla Ciebie traumatyczne przeżycie...
Gdy moja kobieta poroniła, w szpitalu trzeba było wywołać ciążę. Wówczas zobaczyłem najbardziej dramatyczną sytuację w moim życiu – w szpitalu na podłodze zobaczyłem w kawałkach moje dziecko. Niosąc trumnę z ciałem podczas pogrzebu, pierwszy raz odezwałem się do Boga. Zacząłem Go wyzywać, krzyczeć na Niego, mówiąc, że Go nienawidzę. Nazywałem w tym czasie siebie niewierzącą osobą. Wszystko Jemu wyrzuciłem i obarczałem za to, co się stało. Nie chciałem wtedy takiego Boga, wyzywałem Go. Po śmierci i pogrzebie nie mogłem się ogarnąć. Niestety uciekłem wówczas w alkohol i narkotyki. Jednak Bóg się tym nie zraził i widząc moją ,,szczerą modlitwę”, zaczął działać w moim życiu. Były to cuda.

Co się wówczas wydarzyło?
Pewnego razu dostałem od mojej znajomej zaproszenie na rekolekcje. Nie wiedziałem, co to za słowo. Musiałem to sprawdzić w Internecie. Rekolekcje trwały cztery dni. Znajoma powiedziała mi, że będzie fajnie. Pomyślałem, że oprócz siedzenia z ziomkami pod blokiem, nie mam co robić. Zatem pojechałem. Gdy wszedłem do budynku, w którym ludzie wielbią Boga – a tych osób było kilkaset – mówiąc, że Jezus żyje, pomyślałem, że to jakaś sekta, a oni są niespełna rozumu. Zostałem tam tylko po tylko, żeby się z nich śmiać, a potem chłopakom na ulicy opowiadać to, co widziałem. Ale po paru godzinach pobytu w kościele, sam poczułem się jak jakiś ,,czub”, że nie chwalę Boga, nie śpiewam. Nie potrafiłem tego zrobić, choć na telebimie był wyświetlony tekst piosenki: „Jezus żyje, jest dobry”. We mnie na te słowa narastała złość, załączyła mi się agresja, którą miałem przez całe życie. Wtedy byłem egoistą i pysznym człowiekiem. Nie patrzyłem na to, ile osób zraniłem, czy skrzywdziłem, ale że mi się wszystko należy i jestem pokrzywdzony. Wyszedłem z tego budynku, bo nie mogłem znieść tego, co słyszę. Podszedł wówczas do mnie ksiądz. Możecie sobie wyobrazić, jakie wówczas miałem zdanie o księżach, wychowując się na ulicy. Jedyne, co poczułem to to, że chcę go pobić. Tymczasem on podszedł do mnie i zaczął mówić o sobie. To mnie zdziwiło, że nie oceniał mnie, tylko zaczął opowiadać historię swojego życia. Powiedział, że wychował się na ulicy, że żył w patologii. Jego historia pokrywała się z moją. Na koniec powiedział, że postanowił, iż jak się nawróci, to zostanie księdzem, żeby pomagać takim ludziom, jakim on sam był kiedyś. Bardzo do mnie trafił, został ewidentnie postawiony przez Boga. Namówił mnie na spowiedź.

Czy coś jeszcze zdarzyło się podczas rekolekcji?
Podczas rekolekcji była modlitwa uwielbienia i o uzdrowienie. Miały tam miejsce spoczynki w Duchu Świętym. Ksiądz nakładał ręce na ludzi, którzy upadali. Ja stałem w kolejce, pomyślałem: „co ja tu robię?”, ale ciekawość zwyciężyła. Gdy kapłan położył na mnie ręce, nie powiedział nawet słowa, a ja już leżałem na podłodze. Miałem wtedy pierwszy spoczynek w Duchu Świętym. Czułem wtedy, że ktoś wlewa we mnie miłość. Tym Kimś był Bóg. Gdy tylko wstałem z podłogi, poszedłem do księdza, pytając się, co to było. On mi powiedział, że przyszedł do mnie sam Bóg i wlał mi Swoją miłość. Zacząłem myśleć o tym. Wracając do domu, zacząłem wpisywać w Internecie słowo: spoczynek w Duchu Świętym. I za każdym razem wyskakiwało mi słowo: Jezus. Znałem to imię, ale nie znałem Jezusa. Gdy Go poznałem i zacząłem czytać Biblię, książki religijne, poznałem to, co zrobił, co będzie robił i zakochałem się w Nim. Tylko byłem tak pogubionym człowiekiem, że widząc Jezusa, widziałem faceta. Pomyślałem, że jeśli się zakochałem w mężczyźnie, to coś jest nie tak. Po jakimś czasie postanowiłem być takim jak On.

Czym zaimponował Ci Jezus?
Tym, że Jego męskość nie polegała na tym, że był agresywny, czy posługiwał się siłą fizyczną, przemocą. Był jedynym mężczyzną, który jest męski dzięki miłości i dobroci. Wcześniej było na odwrót. Zacząłem chodzić na pielgrzymki i rekolekcje. Któregoś razu ksiądz powiedział mi, że jestem jak Święty Paweł, który po nawróceniu zbliżył do Boga największą ilość apostołów. Chciałem robić to samo. Zacząłem chodzić do prostytutek, dilerów, złodziei. Do każdego, z kim miałem wcześniej do czynienia, mówiąc, że Bóg ich kocha.

Czy udało Ci się wytrwać przy Bogu?
Niestety po roku odwróciłem się od Boga na trzy lata. Przestało mi wystarczać Jego miłości, a zaczęło mi brakować miłości drugiego człowieka. Byłem pod tym względem bardzo niedowartościowany. Poznałem wówczas dziewczynę, myślałem, że ona mi da miłość. Mówiła, że jest wierząca, ale kiedy okazało się, że nie jest aż tak, to postanowiłem ją nawrócić. Tymczasem to ja przez nieczystą relację spadłem na totalne dno. Mimo tego, że na własne oczy widziałem mnóstwo cudów (na moich oczach ludzie wstawali z wózków inwalidzkich, odzyskiwali słuch czy wzrok), zaparłem się Boga. Czułem się jak Judasz. Że Go zdradziłem. Po trzech latach życia w patologii, wypisałem sobie w zeszycie wszystkie swoje grzechy i poszedłem do spowiedzi generalnej. Po niej poczułem, że jestem nowym człowiekiem, dostałem nowe życie. Mam nową, czystą kartę.

Czy szukałeś odpowiedzi, dlaczego odwróciłeś się od Boga?
Tak. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego po nawróceniu się i poznaniu Boga, upadłem. Z tego powodu wpadłem w depresję. Do tego miałem długi. Nie chciało mi się żyć, ale miałem pragnienie powrotu do Boga i postanowiłem, że będę walczył. Stałem się pracoholikiem, chcąc wyjść z długów, a żeby więcej pracować, zacząłem ćpać, aby mieć siły do pracy. Pamiętam dzień moich urodzin, 13 kwietnia, gdy wróciłem po pracy, siedziałem pod blokiem w samochodzie. Była piąta rano. Wpisałem w telefonie hasło: Jezus Chrystus i wyskoczyło mi Jego zdjęcie. Zacząłem do Niego mówić. Powiedziałem, że jestem sam jak palec, nie mam nikogo, nie dam rady, że czuję się jak śmieć i nie dam rady żyć. Nie chciałem żyć. Nie miałem żadnego znajomego. Opuściła mnie rodzina, najbliżsi i nie mogłem nikomu powiedzieć, co we mnie siedzi.

Wtedy postanowiłeś ze sobą skończyć...
Powiedziałem Bogu, że jeżeli jest to dzień moich urodzin, to będzie to także dzień mojej śmierci. Wyjąłem notatnik ze schowka i zacząłem pisać list. Gdy to zrobiłem, wziąłem go ze sobą i poszedłem do mieszkania. Zdążyłem tylko zamknąć drzwi i upadłem w przedpokoju na podłogę. Spałem od godziny piątej rano do dwudziestej. Prawdopodobnie z wycieńczenia. Praca non stop plus ćpanie – przyniosło efekt. Gdy wstałem, w moim pokoju było otwarte okno, a w mojej głowie tkwiła tylko jedna myśl: żeby skoczyć. Czułem, że coś mnie ciągnie do okna, że mam skoczyć. Wtedy zerknąłem na telefon i zobaczyłem powiadomienie. Okazało się, że dotyczy ono rapera Tau, który poprzez muzykę rap zbliża ludzi do Boga. Posłuchałem piosenki, wsłuchałem się w jej słowa i poczułem, że napisał ją dla mnie sam Chrystus. W tym utworze była odpowiedź na wszystkie słowa, które pisałem w liście do Niego. Piosenka mówiła o tym, że On jest obok mnie w całym syfie, który mnie otacza. Poczułem, że o mnie walczy i nie jestem Mu obojętny.

Zaczęła się walka?
Tak. O tym, w jakim stanie się wówczas znajdowałem, najlepiej świadczy fakt, że przez kolejne dwa miesiące byłem w depresji, rzuciłem pracę, nie pracowałem, nie miałem siły. W ciągu dnia leżałem pod kocem po kilka godzin na podłodze. Nie jadłem, nie myłem się. I miałem ciągle myśli w głowie, żeby odebrać sobie życie. Poszedłem do psychologa. Nie oczekiwałem pomocy, tylko wysłuchania. Kiedy psycholog mnie usłyszał, powiedział, że jeśli zostanę sam, to odbiorę sobie życie. Przepisał mi psychotropy i odesłał do domu. Gdy wróciłem do domu, położyłem się na łóżku i zacząłem płakać i krzyczeć: ,,Boże, zabierz to ode mnie. Ja już nie mam sił. Nie dam rady. Chciałem być Twoim apostołem, ale nie daję rady, jestem w syfie”. Wtedy stało się coś niewytłumaczalnego. Dostałem wiadomość od mojej mamy. Zaskakująca była treść samego SMS. Napisała, że nie poradzę sobie, jeżeli nie zawierzę wszystkiego Bogu. Miałem to zrobić, dodając słowa: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Ale jak można zawierzyć Bogu, ot tak, wszystkie swoje problemy, długi, depresję i samotność?

Co postanowiłeś zrobić?
Naszła mnie myśl, że muszę wyjechać i rzucić wszystko to, co mnie otacza. Odpaliłem sobie mapę i zacząłem się zastanawiać, gdzie mam wyjechać: nad morze czy w góry. Wtedy usłyszałem w mojej głowie jedno słowo: Medjugorie. O tym miejscu, w którym objawia się Maryja, słyszałem raz w życiu, kiedy się nawróciłem. Ale ja w takie rzeczy nie wierzyłem. Wtedy pomyślałem, że muszę tam iść z buta, bo Bóg poprzez tą pieszą podróż chce uzdrowić i uratować moje życie.

Niesamowite…
To jest nie do opisania, co było potem, jak poczułem, że muszę Mu zaufać. Wyrzuciłem wszystkie rzeczy z szafki. Tak mało miałem rzeczy, takim byłem biedakiem. Gdy chciałem spakować się, to zobaczyłem, że nie mam plecaka. Na moim biurku leżało ostatnie 100 zł, jakie miałem. Wtedy pojawił się w mojej głowie dylemat, czy mam te pieniądze wydać na plecak, czy mieć je na kilka dni na jedzenie. Ostatecznie kupiłem plecak. Kosztował 99,99 zł, a z groszem w portfelu wybrałem się w podróż, która miała trwać dwa miesiące.

Jak ta podróż wyglądała?
Miałem do przejścia 1300 km przez Słowację, Węgry, Chorwację oraz Bośnię i Hercegowinę. Dodatkowo nigdy nie byłem za granicą, nie znałem języka obcego, ale we mnie była jedna myśl, że Jezus uratuje moje życie poprzez tę podróż. Jest taka strona: „On-Włączeni” związana z muzyką Tau. Gdy wychodziłem z domu, dodałem tam wpis, że idę do Medjugorie i proszę o modlitwę. Ludzie poprosili mnie, żebym opisywał im każdy dzień. Gdy to zacząłem robić, po tygodniu dostałem m.in. taką wiadomość, że jakaś dziewczyna żyje od najmłodszych lat z Bogiem, że traktuje Jezusa jako swojego Przyjaciela, a gdy czyta to, co piszę, to zbliża się do Niego jeszcze bardziej. Wtedy poczułem natchnienie, że muszę zrobić bloga, gdzie będę pisał do ludzi, nie tylko wierzących, ale także takich jak ja, czyli do niewierzących w Boga. Utworzyłem stronę: ,,Z buta do Maryi” i zacząłem pisać. Na blogu coraz więcej osób to obserwowało. Ktoś postanowił, że zrobią dla mnie zbiórkę pieniędzy na to, żebym mógł kupić namiot. Idąc do Medjugorie, nie miałem namiotu, spałem po kościołach, rowach, pod mostami i pytałem się obcych ludzi, czy mnie przenocują. Przy okazji udało się zebrać dla mnie pieniądze, które również pomogły mi stanąć na nogi i zacząć wychodzić z długów. Szedłem dwa miesiące, a Bóg, nie dość, że uratował moje życie, to przemienił życie tysięcy ludzi, którzy mają ze mną kontakt na blogu. Zatem moja podróż była czymś niesamowitym, nie tylko dla mnie, ale także dla innych ludzi.

Jak wyglądał Twój pobyt w Medjugorie?
Na początku bardzo dziwnie, ponieważ przez 57 dni szedłem sam. A na miejscu, przyzwyczajony do samotności, znalazłem się wśród tysięcy osób. Poszedłem pod niebieski krzyż, przy którym objawia się Maryja. Myślałem, że skoro tyle czasu szedłem, a Maryja się objawia, to będą fajerwerki, a tymczasem ich nie było. To była próba dla mnie. Dopiero około godziny drugiej lub trzeciej w nocy usłyszałem w głowie, że mam raz jeszcze iść pod niebieski krzyż i zostać tam do rana. Siedziałem na kamieniach, bo ludzie czekali na objawienia. Ja doszedłem do Medjugorie pierwszego, a drugiego dnia miesiąca są objawiania. Nie modliłem się, tylko czekałem na Nią. Co prawda nie widziałem Maryi, ale czułem Jej obecność.

Co chciałbyś powiedzieć naszym Czytelnikom?
Myślę, że to, iż Bóg naprawdę nie potrzebuje wiele, żeby przez Ciebie działać. Bo skoro działał przez człowieka, który kiedyś okradał, bił i sprzedawał narkotyki, to przez Ciebie może góry przenosić. Gdy doszedłem do Medjugorie (szedłem w intencji wyjścia z długów i problemów finansowych), myślałem, że jak wrócę sobie do Warszawy, to wygram w totka. Tymczasem w zbiórce pieniędzy dla mnie ludzie uzbierali ponad 15000 zł. Gdy wróciłem do domu, życie zmieniło się całkowicie.
To, co teraz się dzieje, to jest cud. Obecnie jeżdżę do ludzi po ośrodkach, poprawczakach. Byłem w wiezieniach, szkołach, kościołach. Wszędzie mówię, jak Bóg uratował moje życie. A pomyśleć, że jeszcze niedawno leżałem pod brudnym prześcieradłem i czułem się jak śmieć. Obecnie jestem mężem i ojcem. Chociaż nie jestem doskonały i zdarza mi się upadać, to otworzyłem się na Boga, na Jego działanie i zrozumiałem, że On chce do nas przemawiać, uzdrawiać. Chcę być Jego apostołem i gdy teraz pomyślę o tym, ile On wycierpiał na krzyżu, to dlaczego ja nie mogę trochę pocierpieć? Z Nim zresztą wszystko jest możliwe. Skoro podniósł mnie z takiego syfu, to jest w stanie podnieść życie każdego człowieka. On kocha każdego z nas. Uwierz w to. Bóg to nie tylko figura, On żyje. Naprawdę zmartwychwstał i to nie jest bajka. Tylko On może Ci pomóc, naprawić Twoją relację w rodzinie, z ludźmi, jest w stanie przemienić Twoje serce. On naprawdę tego pragnie, pragnie uzdrowić Ciebie. Wystarczy tylko, że Mu zaufasz, otworzysz się i uwierzysz.

Ja kiedyś w to nie wierzyłem. Do czasu, aż przekonałem się o tym na własnej skórze, czego Ci z całego serca życzę.

Dziękujemy za rozmowę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

spot_imgspot_img

Ważne tematy!

Zobacz również