Pod ochroną

130
dav

Historia Pawła jest dowodem na to, jak bardzo można zmienić swoje życie dzięki Bożemu działaniu. Zapraszamy do rozmowy z Pawłem Mętrakiem.

Wydaje się, że Twoja historia jest zwyczajna, taka jak jedna z wielu, jednak kryje się w niej pewna niezwykłość.
Już moje przyjście na świat odbyło się z komplikacjami. Urodziłem się z wylewem na głowie, ze złamanym obojczykiem i złamaną stopą. Jednak dzięki Bożej interwencji wszystko się zagoiło.

Na tym się jednak nie zakończyło?
Minął jakiś czas i poważnie się rozchorowałem. Zdecydowano o wprowadzeniu leczenia antybiotykiem. W tamtym czasie dostępnym lekiem była penicylina. Co prawda próba wykazała, że mogę ją przyjąć, lecz po jej podaniu dostałem zapaści. Ledwo zostałem wówczas odratowany.

To nie jedyne tego typu zdarzenia w Twoim życiu?
Dokładnie. Na przestrzeni lat dochodziło do wielu zdarzeń w moim życiu, które mogły skończyć się tragicznie. Chociażby wypadek na motorowerze, podczas którego uderzyłem głową w mur i doznałem potężnego wylewu.

Ktoś mógłby powiedzieć, że pech Ciebie nie omijał. Teraz wiesz już, dlaczego tak było?
Wtedy o tym nie wiedziałem, ale teraz już wiem. Wiem już, dlaczego dotykały mnie te różne nieszczęścia. Tymczasem odpowiedź jest bardzo prosta. W moim domu gościło zło. Tata nadużywał alkoholu, wszczynał awantury. W domu panował strach, obawa, czy tata nie przepije wszystkich pieniędzy i czy będziemy mieli za co żyć.

Pomimo tych trudności była u Ciebie w rodzinie chęć trwania przy Bogu?
Tak. Nawet mój starszy brat zabierał mnie ze sobą do kościoła, gdzie służyliśmy do Mszy Świętej. Obaj byliśmy ministrantami. Tak mijały mi lata. Był lipiec/sierpień 1982 roku, gdy podczas pobytu u cioci na Mazurach, podczas jedzenia ryby wbiła mi się ość w gardło. Został jej kawałek, wokół którego zaczęła się zbierać ropa. Po krótkim czasie wysięk ropny był tak rozległy, że zaczął się zbliżać do kory mózgowej. Trafiłem do szpitala, nie mogłem przyjmować antybiotyków, więc możliwość leczenia mnie była mocno ograniczona. Bóg ponownie wyciągnął wtedy do mnie pomocną dłoń.

To jednak nie koniec Twoich kłopotów.
Gdy wyszedłem ze szpitala na początku października, trwał już rok szkolny. W szkole zacząłem mieć problemy. Mama musiała mnie przenieść do innej szkoły, tam miałem problemy z częścią rówieśników oraz przez zmianę szkoły nie dawałem rady uczęszczać na lekcje religii.

W tym momencie zacząłeś odchodzić od Boga?
Niestety. Moje życie toczyło się według następującego schematu: tata pije, w domu są awantury. Ja zaś skończyłem podstawówkę i zacząłem naukę w wymarzonej szkole zawodowej, chciałem zostać mechanikiem samochodowym. Nowe środowisko to także „nowe problemy”. Jak łatwo się domyślić, pojawia się alkohol. Zaczynam z kolegami popijać w szkole, nauka idzie mi fatalnie i koniec końców nie zdaję do następnej klasy. Jest to dla mnie potężny cios, wiem już jak działa alkohol, więc upijam się po raz pierwszy.

Twoje życie zaczyna się zmieniać…
Gdy kończę szkołę, w maju kolejnego roku, zostaję wcielony do wojska i to już jest zwieńczenie sukcesu diabła.

Dlaczego?
Ponieważ warunki do picia są tam wymarzone. Pijemy rano, wieczorem, w nocy, ile się tylko da. Szukamy ku temu okazji, ale pije się także i bez okazji. Zaczynam pić bardzo często. W czasie odbywania służby wojskowej pojawia się kolejny problem zdrowotny. Tym razem odzywa się chore kolano. Czeka mnie operacja, po której kolano nie wraca do całkowitego zdrowia i dokucza mi latami. Sprawa kolana będzie miała swój ciąg dalszy, ale o tym jeszcze wspomnę…

Opuszczasz koszary wojskowe. Co dalej się dzieje w Twoim życiu?
W czerwcu 1988 roku wychodzę z wojska ze względów zdrowotnych. Wychodzę do cywila wraz z kolegą. Oblewamy to suto u niego w domu. Fakt, że nie wychodzę z całym swoim rocznikiem to według mnie też była Boża interwencja. Jak ktoś był w wojsku, to wie, jak się to odbywa. Ja już niestety byłem zmieniony przez picie.

Co masz na myśli?
Stałem się agresywny. Wystarczyło jedno słowo, a mogło się to dla kogoś źle skończyć. Po wyjściu z wojska piłem dalej. Jak często? Bardzo często, częściej byłem „pod wpływem” niż trzeźwy. W 1989 roku poznałem moją żonę. Bardzo szybko się pobraliśmy, ponieważ moja żona zaszła w ciążę. W niedługim czasie na świat przychodzi nasza córka.

Czy przez te zmiany w Twoim życiu Ty również się zmieniasz?
Niestety piłem dalej. Żona nie mogła tego wytrzymać, zacząłem powielać schematy z domu. Kłótnie zdarzały się coraz częściej. Po namowie żony próbowałem podjąć walkę, by nie pić. Zacząłem przyjmować antikol, lecz taki środek zaradczy zdaje się tylko na krótko. Potem jeszcze trzykrotnie wszywam sobie esperal, który również po krótkim czasie zapijam. Żona nie może sobie już dać ze mną rady, wnosi do sądu pozew rozwodowy.

Jak wówczas na to reagujesz?
Kocham moją żonę i córkę, przygniata mnie to, więc manipuluję tak, że żona wycofuje pozew po pierwszej rozprawie. W takim marazmie mojego picia mija 15 lat. W połowie 2004 roku wpadam w ciąg alkoholowy, który trwa pół roku z małymi kilkudniowymi przerwami. Zaczynam tracić wszystko, brakuje pieniędzy, nie mam pracy. Zaczyna się rok 2005. Pewnego dnia w bardzo już złym stanie staję przed lustrem i zadaję sobie pytanie: „Boże, czy ja jestem nienormalny?”

Jest punkt zwrotny w Twoim życiu?
Od tego dnia zaczyna się wszystko zmieniać. Trafiam do punktu konsultacyjnego dla uzależnionych. Pani, z którą rozmawiam mówi do mnie: „Nie, nie jest pan wariatem, jest pan chory i powinien się pan leczyć, choroba alkoholowa jest śmiertelna, jaka jest pana decyzja?”. Taka informacja dawała mi nadzieję, odpowiedziałem oczywiście, że chcę się leczyć. Słowa: „żeby się leczyć” było mi łatwiej przyjąć niż wcześniejsze: „musisz nie pić!”. Za kilka dni jestem już w terapii – podejmuję leczenie. Wraz z podjęciem terapii zacząłem chodzić do kościoła, z naciskiem na słowo „chodzić”. Na mitingu usłyszałem takie słowa: „najpierw przyprowadź ciało, reszta (dusza) przyjdzie później”. Dałem sobie czas, a raczej Panu Bogu, by działał.

Powiedziałeś tak Bogu, aby zadziałał w Twoim życiu.
Zaczęło się wszystko pomału układać, podpisałem umowę o pracę i zacząłem zarabiać jakieś pieniądze. Czas płynął, a Pan Bóg przyglądał mi się i czekał, aż się otworzę całkowicie na Jego łaskę.

Jednocześnie pokazywał Tobie, że nad Tobą czuwa.
Pewnego razu jadę w nocy samochodem z towarem w okolice Katowic. W pewnym momencie, w ostatniej chwili dostrzegam na drodze wielką drewnianą belkę. Jest za późno, by ją ominąć lub przed nią zahamować. Wpadam na nią z pełną prędkością, samochód wybija w górę, wyrywa mi kierownicę z rąk, tracę panowanie nad samochodem. Niewiele brakuje, by zakończyło się to tragicznie.

Jak reagujesz na tą sytuację?
Jak wróciłem do domu, byłem taki podekscytowany, mówię do żony: „Ale fart, szczęście, dałem radę, jestem kozak, wyjść z czegoś takiego”. Tymczasem w niedzielę po tym wydarzeniu, gdy byłem z żoną w kościele, kapłan powiedział z ambony, że nasz parafianin, jadąc w nocy z rodziną drogą w kierunku Katowic, wjechał na drewnianą belkę, to cud, że auto nie wypadło z drogi, dziękuje Panu Bogu za opiekę i za to, że ustrzegł jego rodzinę. W mojej głowie zawirowało, jaki jestem płytki. Mnie też ustrzegł przed wypadkiem Pan Bóg! Zdałem sobie sprawę, że Pan Bóg mnie chroni. Wiele było później sytuacji, gdzie Pan był obecny.

Zaczyna się Twoja przemiana duchowa.
Tak, zrobiłem pierwszy od lat rachunek sumienia i poszedłem do spowiedzi. Dodatkowo zacząłem przyjmować Komunię Świętą. Chciałem zerwać z paleniem, podejmowałem różne próby, ale bezskutecznie. Pewnego dnia pojechałem na rekolekcje, pierwszy raz w życiu brałem udział w takim wydarzeniu. Jak tam pięknie mówiono o Bogu! Tam też rozwiało się wiele moich błędnych myśli, dotyczących kwestii wiary. Bóg okazał mi Swoją łaskę i bardzo mocno mnie dotknął podczas tych rekolekcji.

Co masz na myśli?
Uzdrowił moje kolano, pozbawił mnie chęci palenia papierosów. Wyobraź sobie, że na rekolekcje pojechałem z papierosami w torbie, a jak wróciłem, to już nie paliłem. Zaczął się nowy okres w moim życiu. Pan Bóg zaczyna stawiać na mojej drodze ludzi, którzy rzeczywiście żyją blisko Niego. Żona namawia mnie, bym poszedł na modlitwę wstawienniczą, by się nade mną pomodlono. Niechętnie, ale się zgodziłem. W czasie modlitwy, gdy nastąpiło na mnie wylanie darów Ducha Świętego, zaczęły się dziać rzeczy takie, że trudno w to uwierzyć. Zacząłem rozmawiać z Panem Jezusem, czytać Słowo Boże. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, ale właśnie przez Biblię Bóg przemawia do człowieka. Jest to bowiem księga napisana po to, abyśmy nie pogubili się w gąszczu życiowych zagrożeń i kroczyli Bożymi ścieżkami w jednym celu. Tym celem jest wieczność, zbawienie. Pismo Święte jest drogowskazem dla każdego, jak trwać przy Bogu i nie słuchać tego, co mówi świat, jak chce nas zwieść, tłumacząc to tym, że mamy XXI wiek. Wiele osób tego zupełnie nie dostrzega, ale Pismo Święte zostało napisane uniwersalnie. To znaczy, że ma zastosowanie w każdej epoce i jest niezmienne, ponadczasowe. Dlatego człowiek nie powinien i wręcz nie może przy nim ,,manipulować” na zasadzie, że wybiera to, co mu pasuje, odrzucając to, co nie dzisiejsze.

Poczułeś, że zbliżyłeś się do Boga?
Tak. Dzięki czytaniu Pisma Świętego, ale także zaczynałem czuć Bożą obecność. Nie wiem, jak to ująć, ale miałem takie doznanie, że z Nim nic mi nie grozi. Pamiętajmy jednak, że zły duch nie odpuszcza nigdy.

Wiem, do czego zmierzasz. Zaczęła się walka o Twoją duszę…
Tak i chcę, aby każdy wiedział, że właśnie tak to się odbywa. Nigdy tak nie jest, że jak człowiek chce się nawracać, czy nawrócił się, to on odpuści. On zawsze chce wejść nam na naszą wolę. W przeciwieństwie do Boga, który tylko czeka na nasze ,,TAK”. Wówczas zaczyna działać z całą mocą Swojego majestatu. W moim przypadku zły, jak to ma miejsce zawsze, zaczął atakować mnie od pięty achillesowej. Czyli od alkoholu. Wówczas od jakiegoś czasu zacząłem kosztować alkoholu. Raz to było piwo, a innym razem wino. Żona zaczęła alarmować: „Nie próbuj, bo popłyniesz”. Ja, nieświadomy tego, a raczej uśpiony wcześniejszym doświadczeniem Bożej łaski, odpowiedziałem jej, że nic mi nie grozi, ponieważ Pan Bóg nade mną czuwa. Uzdrowił mnie, nie mam przymusu picia. Czas płynął, żona, widząc, co się dzieje, nie mogła się z tym pogodzić.

W tym momencie interweniuje sam Bóg.
Wkracza w to Pan Bóg i mówi: „Nie wystawiaj Pana swego na próbę” (Mt 4,7). Niestety zaczynam błądzić, nic sobie z tego jednak nie robię. Wyjeżdżam na działkę popracować przed zimą, jest kilka rzeczy do zrobienia. Robię zakupy spożywcze, zapasy na kilka dni, żeby nie jeździć po sklepach, ale zająć się pracą, do tego kupuję cztery piwa. Miałem je mieć tak sobie, żeby później wypić do grilla. Tymczasem naprawdę nie wiem, jak to się stało, nie wiem, jak i kiedy, nie kontrolowałem tego zupełnie, co się działo. Dzisiaj z perspektywy czasu mogę to określić jako brak kontaktu z rzeczywistością. Wypijam te cztery piwa i po pewnym czasie dociera do mnie, że z oddalonego o 2,5 km sklepu pieszo idę z pełnym plecakiem alkoholu, nieprawdopodobne! Wpadam w kilkudniowy ciąg alkoholowy. Po kilku dniach ogarnia mnie przerażenie, o tym, co się dzieje, wie już moja żona i nasi przyjaciele.

Jak na to reagują?
Zaczynają się za mnie modlić, ja też klękam i zaczynam modlitwę. Tu muszę zwrócić uwagę na coś bardzo ważnego. Często modlimy się za osoby, które piją nałogowo, by przestały pić. Ktoś kiedyś powiedział, nie pamiętam dokładnie tego cytatu i kto, ale sens był taki: by uważać, o co prosisz Pana Boga. I tu chciałbym zaświadczyć, że w modlitwie za mnie proszono o to, aby Pan Bóg odebrał mi pragnienie (chęć) picia alkoholu. Naprawdę to bardzo ważne. Pan Bóg wysłuchuje modlitw. Przerywam ciąg i wracam do zdrowia. Kto kiedyś nadużywał alkoholu, to wie, o czym mówię. Wracam do domu, idę do spowiedzi, przepraszam bliskich. Patrząc na tę sytuację, nasuwa się myśl: „Pan Bóg mnie opuścił”. Nic bardziej mylnego. Bóg w Swoim wielkim miłosierdziu dopuścił do tego. Dał mi jeszcze raz zaznać, jak mogę łatwo ulec pokusie, polegając na sobie. Odebrał mi całkowicie chęć na picie (smakowanie) alkoholu. Chwała Panu! To doświadczenie przybliżyło mnie jeszcze bardziej do Pana Boga.

Co chciałbyś przekazać naszym Czytelnikom?
Pamiętajcie, że tutaj na ziemi toczy się walka dobra ze złem. Stawka jest najwyższa. Życie wieczne. Sami tej batalii jednak nie wygramy. Gdy zaufamy Bogu i na Nim się oprzemy, to nie my, ale Bóg w nas zwycięży. Bardzo ważna jest także pokora. Mój przypadek pokazuje dobitnie, że po dotknięciu przez Boga, diabeł uśpił moją czujność i sądząc, że jestem bezpieczny, nie zauważyłem zagrożenia i je zlekceważyłem. Ewidentnie nasuwa mi tutaj się cytat z Biblii: ,,Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu!” (1 List św. Piotra 5, 8-9). Dlatego, aby nie ulec złu trzeba zawierzyć się i oddać Bogu, być czujnym, pełnym pokory i zdawać sobie sprawę ze swoich słabości. Nawet kiedy Bóg nas z nich wyleczy.

Dziękujemy za rozmowę.
RED

„Pan cię strzeże,
Pan twoim cieniem
przy twym boku prawym.
Za dnia nie porazi cię słońce,
ni księżyc wśród nocy.
Pan cię uchroni od zła wszelkiego,
czuwa nad twoim życiem.
Pan będzie strzegł
twego wyjścia i przyjścia
teraz i po wszystkie czasy”.
(Księga Psalmów 121, 5-8)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj