Przywrócona do życia

497

Życie naszej bohaterki jest niezwykłe. Od najmłodszych lat zmagała się z trudnymi przeżyciami. Oto historia Ani Schmidt.

Aniu, sięgnijmy do Twojego dzieciństwa. To cud, że urodziłaś się. Podobno Twoja mama nie mogła, z przyczyn medycznych, urodzić dziecka. Jakim byłaś dzieckiem?
Byłam takim promykiem, bardzo szczęśliwym dzieckiem. Pełnym radości i ekspresji. Uwielbiałam tańczyć, grać w nogę. Jednak cały czas na coś chorowałam. Praktycznie straciłam wzrok.

Wiemy, że wychowałaś się w Nowym Targu w rodzinie artystycznej. Twoja mama była tancerką i choreografem, a ojciec plastykiem. Niestety, kiedy miałaś zaledwie 1,5 roku, mama wyjechała do rodziny i pracy do Stanów Zjednoczonych. Zostałaś sama z tatą. Mama wróciła do Polski, gdy miałaś z 4 lata.
Pamiętam ten moment, kiedy ona wchodzi do domu a ja stoję na schodach i boję się podejść. Ona wyciąga do mnie ręce, ma łzy w oczach a ja się jej boję.

Wkrótce po tym, na świat przychodzi Twój brat Piotr.
To było dla mnie takie podwójne odrzucenie. Jak pojawia się w rodzinie młodsze dziecko to te starsze jakby naturalnie idzie na bok. Później na każdy wyjazd mamy padałam w dziką panikę. Bałam się, że nie wróci.

Bardzo wcześnie w Twoim życiu pojawiła się choroba. Zachorowałaś, gdy miałaś 6 lat.
Mama weszła w okultyzm i w pewnym momencie przestraszyła się tego, w co weszła. Zobaczyła dzieci chore na łysienie plackowate i powiedziała, żeby tylko jej dziecko tego nie miało. Po tygodniu wypadły mi włosy. Z radosnej dziewczynki zrobiłam się wylęknionym dzieckiem. Śmiali się ze mnie w szkole, bo byłam ,,łysa pała”.

Musiało to być bardzo trudne doświadczenie dla Ciebie.
Odrzucili mnie rówieśnicy, bo byłam inna. Miałam taką sytuację jako dziewczynka, że szłam sobie ze szkoły i grupa chłopców zdjęła mi perukę czy czapkę. Pluła na mnie i wyzywała. Pobiła hokejem.

Ale jest w tym Twoim cierpieniu coś, co trudno wytłumaczyć. Stało się to właśnie po tym pobiciu.
Pamiętam, że przyszłam do domu, usiadłam mamie na kolana, powiedziałam rodzicom, że oddam teraz swoje cierpienie dla Pana Jezusa. Że On to wykorzysta, że komuś będzie lepiej.

Nie miałaś lekko. Zostałaś odtrącona przez rówieśników. Musiało to wywrzeć duży wpływ na Twoją psychikę.
Miałam tyle lęku w sobie, że bałam się tańczyć i śpiewać. Nie wierzyłam w siebie. Później weszłam w alkohol, bardzo upijałam się.

Do tego sytuacja w domu nie była za ciekawa…
Ja żyłam trochę w takiej iluzji jako dziecko. Wydawało mi się, że moi rodzice są szczęśliwi. Największym problemem w domu był alkohol ze strony mamy. Zobaczyłam, że wcale nie jest tak kolorowo. Rodzice kłócili się. Moja mama zajmowała wysokie stanowiska. Zawsze pracowała i utrzymywała dom.

Czyli, jak to często bywa w tego typu sytuacjach ze stresów związanych z pracą, zaglądała do kieliszka. Tzn. schemat ucieczki, tzw. picie z klasą.
W pewnym momencie była bardzo zagubiona, dużo imprezowała, znikała na weekendy. Dochodziło do awantur. Tata uciekał w izolację. Jednocześnie oboje próbowali ratować małżeństwo.

Słyszałem, że mama przelewała cały swój żal do taty na Ciebie, a więc kłóciłaś się z nim. Pałałaś do niego agresją. Byłaś po stronie mamy.
Weszłam w taką rolę bohatera. Kogoś, kto próbuje to wszystko uratować. Zresztą już jako dziewczynka zajmowałam się Piotrem (młodszym bratem – przyp. red).

Rodzice jednak rozstali się. Po rozwodzie Twoja mama ponownie wychodzi za mąż. Mieszka z nowym mężem na górze, natomiast Ty z bratem macie dla siebie cały parter. Jak wygląda Twoje życie?
Mama razem z tym facetem siedzieli w domu i pili. On już był uzależniony, jak przyszedł do nas.

Odrzucona, samotna, bez znajomych. To musiało być bardzo przykre przeżycie. Czy szukałaś gdzieś sił i zrozumienia?
Największym moim stygmatem była samotność. Takie poczucie odrzucenia. I to ze wszystkich stron. Nie było wokół mnie dorosłego, który by do mnie wyciągnął rękę w taki sposób, żebym go posłuchała. Oczywiście były próby, choćby mojego taty, ale on wtedy słyszał przekleństwa ode mnie. Raczej traktowałam go jako wroga i winnego tego całego zamieszania.

Co zrobiłaś?
W tej samotności zaczęłam szukać ludzi na podobnym poziomie duchowym, z podobnymi przeżyciami, podobnie samotnych, złamanych i odrzuconych. To była taka wspólnota upadku, gdzie nie było Pana Boga. Nie było fundamentu, zaczepienia się o coś dobrego – takiego wzajemnego dźwigania się. Zamiast tego, ,,pomagały” bardzo narkotyki, melanże i rozmowy. Było użalanie się nad sobą, cierpiętnictwo, odrzucanie autorytetów całego świata, bunt oraz szukanie w kulturze, w sztuce, tworzenie.

Zanim zaczęłaś szukać znajomych w sytuacji podobnej do Twojej, musiałaś zapewne przeżywać gorsze chwile. Czy wypłakałaś te niewypłakane wtedy łzy?
Wydaje mi się, że nie wypłakałam do końca. Tak naprawdę cierpienie, które przeżywamy gdzieś w dzieciństwie, rozkłada się na wiele lat naszego dojrzałego życia. Jest to proces i długa droga. Wydaje mi się, że takim pierwszym krokiem do wypłakania tego wszystkiego i patrzenia na przeszłość, jest przebaczenie, próby pojednania. U mnie była to walka o tatę, Piotra, o każdą z tych osób, które kochają. Brak miłości jest chorobą cywilizacyjną. Każdy z nas doświadcza dzisiaj ogromu cierpienia, z którym sobie nie radzi.

Czy nowe towarzystwo sprawiło, że poczułaś, iż jest to Twoja rodzina? Identyfikowałaś się z nimi?
Nie. To była iluzja niczym matrix. Walczyłam o ich aprobatę. Bardzo długo zajęło mi, żeby zobaczyć w swojej postawie, że próbuję zasłużyć na miłość. Na akceptację drugiego człowieka. Dotarło do mnie, że gdzieś przeginam w druga stronę. Do tego stopnia, że dałabym się pociąć za moje towarzystwo. Rodzice zabraniali kumplować się ze mną swoim dzieciom. Bo miałam głupie pomysły. Chciałam im zaimponować, bo zobaczyłam, że mam szacunek, gdy jestem zabawna. Moje poczucie wartości poszło w stronę, w którą nie powinno pójść.

Czy pomyślałaś o tym, aby te Twoje bóle oddać Bogu?
To jest niebywałe, jak patrzę na to jak On mnie kocha, jak o mnie walczył, ile po prostu wysyłał sygnałów: ,,Ania, jestem”. A ja nic.

Czy Twój dom był religijny?
Moi rodzice wychowywali nas w bardzo uduchowionym klimacie. Od dziecka wzrastałam w żywej obecności i relacji z Bogiem. Mam taki pamiętnik z drugiej klasy podstawówki, w którym piszę listy do Pana Boga. Z Bogiem zawsze było u mnie tak, że nie padły oskarżenia typu: ,,Dlaczego Ty. Że to przez Ciebie. Jak możesz? Nie kochasz mnie”. Nigdy czegoś takiego nie było. Zawsze mu ufałam, choć miałam problem z ludźmi.

Czy myślałaś także o miłości Boga jako takiej, na którą masz zapracować, zasłużyć?
Tak, myślałam, że Pan Bóg mnie nie chce, bo jestem złym człowiekiem.

Po pewnym czasie Twój ojciec decyduje się wyprowadzić do innego miasta i zabiera ze sobą młodszego brata.
Wtedy o mnie nie walczył. Ja do niego mówiłam słowa typu: ,,wyp…, zamknij się, wal się”. Mój tata tego nie wytrzymał. Pamiętam, jak powiedział do mnie, że zabiera Piotra, bo już jestem stracona. Zostałam sama. Mama była zajęta swoją miłością, a ja byłam niezauważana. Mogłam robić co chciałam. Słynęłam z fajnych imprez. Zapraszałam pół miasta.

Duże ilości alkoholu, papierosy, marihuana. Pewnie zaczęłaś być lubiana.
Nie wierzyłam w siebie. Weszłam w alkohol, bardzo upijałam się. Do nieprzytomności jako 15,16 czy18-latka. Weszłam w narkotyki halucynogenne. Zależało mi bardzo na tym, żeby wyłączyć świadomość.

Pewnie mama przymykała oko na Twoje imprezy?
Schodziła na imprezę na dół. Była pod wpływem alkoholu. Mama odnajdywała się w towarzystwie.

Twoja mama nie raz bywała pijana. Nawet bardzo. Wielokrotnie ją ratowałaś.
Musiałam bardzo szybko dorosnąć.

Pewnie próbowała zostać Twoją przyjaciółką?
Chciała nią być. Moja mama – przyjaciółka – piła ze mną. Nawet zapaliła ,,marychę”. Ja się zatraciłam jako nastolatka. Robiłam wszystko, żeby moi rodzice mnie zauważyli.

Jesteś bardzo wrażliwą osobą. Ta sytuacja musiała w Tobie potęgować i w końcu nastąpił wybuch. Nie mogłaś kontrolować swoich emocji. Byłaś w chaosie. Co wtedy zrobiłaś?
Samookaleczałam się. Brakowało gdzieś tej rozmowy, takiej normalnej bliskości.

Co tak naprawdę człowiek chciałby załatwić poprzez ten akt?
Wiesz, chce kontrolować sytuację, swój ból. Sam chce decydować, kiedy jest ,,start”, a kiedy ,,stop”. To ja wiem i decyduję, kiedy ma zaboleć i ja też wiem, kiedy ma przestać boleć.

To także wołanie o pomoc. Próba zwrócenia na siebie uwagi.
Tak. Młody człowiek nie jest w stanie powiedzieć pewnych rzeczy. Nie ma takiej samoświadomości i odwagi. Często czuje wstyd, jakiś lęk. Po prostu pokazuje. Pokazuje to swoim zachowaniem. Tym, ile bierze dragów, ile pije alkoholu, ile kupuje żyletek.

Samookaleczenie się występuje także w sytuacji, gdy mamy do czynienia z dużym napięciem. Człowiek myśli, że gdy to zrobi, to napięcie ucichnie. Co prawda, jest po nim lżej, ale tylko na chwilę. Dlatego nie jest to żadne rozwiązanie. Jak patrzysz na swoje życie wstecz, to co najgłupszego w nim zrobiłaś?
Oddałam swoją czystość facetowi, którego nie kochałam. Wzięłam grzyby, które zmieniły moją psychikę na zawsze. Znam ludzi, którzy się po tym nie podnieśli. Na pewno według dzisiejszych standardów siedziałabym w więzieniu. Powinnam być w poprawczaku z pięćset razy.

Po maturze wyjechałaś z rodzinnego miasta na studia. Wybrałaś wydział resocjalizacji.
Mimo tego, że ćpałam i imprezowałam poszłam na studia. Chciałam jak najszybciej uwolnić się i zaczęłam mieszkać w Krakowie. Jednocześnie na studiach zaczęłam odkrywać, że powinnam być pierwszym pacjentem. Że nie mogę kogoś leczyć, gdy sama jestem uzależniona.

I w tym uzależnieniu tkwiłaś…
Weszłam na poziom rozkochania się w imprezowo-artystycznym życiu. Codziennie przez wiele lat byłam na haju, paliłam ,,maryśkę”, grzyby, LSD, kryształki i inne. Żyłam przez całe studia w takim upojeniu, że studiując na wydziale resocjalizacji byłam nietrzeźwa. Słowem: Niech żyje hipokryzja! Chodziłam spać o godzinie 12.00 w południe, a budziłam się o 19.00.

Poszłaś na resocjalizację szukać ratunku?
Psychologią zaczęłam interesować się przez moją babcię, która chorowała na schizofrenię – interesowałam się chorobą i tym czym można ją uleczyć. Zaczęłam czytać książki. Będąc w liceum jeździłam do Krakowa na UJ na specjalne otwarte zajęcia dla studentów.

Ludzie ponoć często pytali Ciebie o radę.
Przychodzili do mnie prosząc, żebym im pomogła, coś wyjaśniła. Żebym kogoś pogodziła, czy abym coś nazwała. Gdy ludzie dzielą się ze mną swoimi problemami, to nie przeżywam tego z nimi, nie załamuję się, nie boli mnie to, tylko daje to mi energię do szukania rozwiązań. Staram się skupiać na rozwiązaniach, aby pomóc. Wtedy zaczęłam też patrzeć na to, że można łączyć sztukę z psychologią. Dostrzegłam także to, że o wiele większej pomocy potrzebują ludzie, którzy są na marginesie. Gdzieś zawsze ciągnęło mnie do bezdomnych, seniorów, dzieciaków na ulicy i młodzieży.

Życie Ciebie nie rozpieszczało. Kiedy masz 22 lata niespodziewania trafiasz do szpitala z rozpoznaniem zaawansowanej gruźlicy.
Przyjechał do mnie tata. On przez cały czas się za mnie modlił. Bóg się nim bardzo posłużył, żeby mnie uratować. W zasadzie w tym szpitalu to był pierwszy taki moment naprawy naszej relacji. Porozmawialiśmy i powiedział mi, że mnie kocha. Tam wróciłam do Pana Boga i zaczęłam się na nowo modlić. Z tego szpitala wołałam do Boga o wyjście z choroby, z uzależnienia, z tych wszystkich zranień, wszystkich łez. Zaczęłam prosić Boga o szansę, o światło i miłość. Żeby mi odpowiedział w tej mojej samotności. I doświadczyłam uzdrowienia wewnętrznego.

Co masz na myśli?
Szybko wykańczała mnie bardzo mocna odmiana gruźlicy. Lekarze powiedzieli mi, że prawie umarłam. W szpitalu miałam być pół roku. W pewnym momencie pani ordynator woła mnie na prześwietlenie i mówi, że jest w szoku, bo mogę już wyjść. Że nie muszę siedzieć tutaj pół roku, bo płuca są zaleczone, nie prątkuję i w ogóle to jest jakiś cud. Ona tego nie rozumie.

Piękne działanie Boga. Starając się trwać przy Bogu zdarzały się Tobie upadki?
To jeszcze trochę trwało. Modlitwa, upadek, modlitwa, upadek. Szukanie, spowiedź, rozmowa, ochrzan, upadek, modlitwa, zwycięstwo.

Wiele osób chce nawracać się albo trwać przy Bogu według własnych zasad. To oni wyznaczają sobie reguły, a nie przestrzegają do końca przykazań.
Bardzo dużo ludzi nawraca się w taki sposób, że idzie do spowiedzi, ale zostawia sobie furtki. Furtki do grzechu. U mnie pierwszą taką furtką był seks. Nie rozumiałam, dlaczego mam nie kochać się z chłopakiem przed ślubem. W końcu zrozumiałam, że mowa powinna być prosta: ,,Albo, albo. Tak, tak. Nie, nie”.

Słyszałem, że któregoś razu spotkałaś opętanego człowieka.
Podczas nawracania się zobaczyłam, że cały czas jestem atakowana. Pewnego razu na imprezie w pojawił się opętany człowiek, który powiedział do mnie: ,,Ania, pfu…Ciebie już nie ma. Rozumiesz? Ja Cię nienawidzę. Nie ma tych dzieci. Nie będziesz tego robić. Zapomnij.” We mnie to uderzyło: ,,Jakie dzieci, o co mu chodzi?” (było to, zanim powstał ośrodek – przyp. red.). Powiedział mi, że jestem matką wszystkich dzieci. Że jestem taką Matką Polką i nie życzy sobie, żebym to robiła.

Co zrobiłaś?
Postanowiłam na maksa oddać się Panu Bogu. Chciałam iść do spowiedzi, w końcu do takiej poważnej spowiedzi. Podchodzę do konfesjonału, klękam i słyszę: ,,Cześć Ania”. Ja mówię: ,,Szczęść Boże, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Skąd ksiądz zna moje imię?” Ten ksiądz powiedział mi, że zna całe moje życie. Że jest przy mnie. Gdy zaczęłam mówić swoje grzechy, on mi przerwał na samym początku i zaczął sam opowiadać mi moje życie. To było dla mnie tak niesamowite, że zaczęłam płakać. Płakałam i płakałam. On mówił o mnie. Mówił o tym, że Bóg mnie kocha. Że jestem wspaniała. Że mam powołanie. Wypłakiwałam wszystko. Te wszystkie afery, pijaństwo, pobicia, dilerkę, odrzucenie, zdrady, nieczystość. Od tego momentu tak naprawdę zaczęłam żyć dla Boga, przez Boga, w Bogu. Nawracać się, ciężko pracować nad sobą i doświadczać innej jakości życia.

Zaczyna się przełom w Twoim życiu. Odcinasz się od złych dróg. Koniec z marnowaniem czasu. Tata mieszkał w Warszawie i miał na ulicy Ząbkowskiej pracownię. Pojawia się Boży Plan na Twoje życie.
W pewnym momencie na Ząbkowskiej 4 była świetlica i zmieniła się tam kadra. Przyszła pani i powiedziała, że bardzo chciałaby mieć zajęcia artystyczne dla dzieciaków. Ja już wtedy startowałam z jakimiś swoimi pomysłami na terapię przez sztukę. Czułam w sercu, że trzeba łączyć sztukę z psychologią. Poszłam na tą świetlicę. Na wolontariat, żeby pobyć z dzieciakami. Dzieciaki zaczęły krzyczeć, że chciałyby piosenki. Padł wtedy tekst, że chciałyby piosenkę dla dzieciaków z domu dziecka. Myśmy to zrobili. Napisaliśmy. Zobaczyłam, że to jest genialne, niesamowite. Zrobiliśmy koncert, na który przychodziło mnóstwo ludzi. Dzieciaki z piosenki na piosenkę byli coraz lepsi. Pamiętam pierwszy numer wszyscy podkuleni, stresujący się, ,,żeby tylko mnie nie zauważyli”, a końcówka koncertu: ,,Chcecie więcej, chcecie więcej? W górę ręce”.

Przyjaciel Twojego brata robi podkłady muzyczne. Wymyśliłaś, że będzie to dla dzieci terapia, kiedy zaczną śpiewać na scenie i założyłaś Fundację Twoja Pasja…
Moim marzeniem było, aby założyć fundację wspierającą młodych ludzi, która będzie ich jednoczyła i dawała im siłę do wychodzenia z takich trudnych sytuacji życiowych i dawała nowe życie. Złożyłam klub młodzieżowy, który powstał poprzez to, że dzieciaki już podorastały. Stały się młodzieżą. W klubie są osoby, które tańczą, rapują, śpiewają, grają na instrumentach. Przez ten zespół stworzyła się siatka bardzo zgranych ludzi. Są jak rodzina. Mogą na siebie liczyć. To, że wyszli z tego całego bagna, jakie mieli w domu to już jest bardzo dużo. Mamy nadzieję, że klub będzie zarażać kolejne pokolenia, tak jak apostołowie. Było ich dwunastu, a zanieśli wiarę w cały świat. Generalnie zespół Hope4street (Nadzieja dla ulicy) niesie nadzieję, wartości, gdzie tylko się da.

Tu chodzi o terapię tych pokrzywdzonych młodych ludzi.
Od strony terapeutycznej to im naprawdę pomaga i wspiera proces wychodzenia z różnych trudów.

Czy czasem nie jest tak, że czujesz, iż dźwigasz za dużo?
Dźwigałam za dużo. Musiałam skonfrontować się z ratowaniem całego świata, naiwnym pomaganiem, braniem na siebie niebywałych rzeczy i ciężarów. Jestem góralką i mam w sobie dumę. Ciężko mi było przyznać się do słabości i do tego, że sobie nie radzę. Od pewnego czasu staram się dzielić obowiązki. To nie jest tak, że jestem sama. Stoją za mną ludzie. Mnóstwo pracy wykonaliśmy wspólnie. Jasne, jestem tego twarzą. Kimś kto spaja to wszystko, kto ma jakiś pomysł i dźwiga. Ale to nie jest tak, że jestem zupełnie osamotniona.

Za co jesteś najbardziej wdzięczna Bogu?
Za każdy dzień. Dziękuję za ten klub. Dziękuję za zespół, za relację z tatą, za próby spotkania z mamą, za mojego brata, za przyrodę, za piękne wschody i zachody słońca. Za wszystko. Zachwycajmy się. Utkwiło mi kiedyś w pamięci, jak ktoś powiedział mi, że ludzie nie zachwycają się. Kochają się w ślicznościach, ale nie mają w sobie zachwytu nad pięknem. Wdzięczności za to, co ich spotyka. A spotyka nas codziennie mnóstwo dobrych rzeczy. Dobrych i wspaniałych. Nawet za te złe i łzy jestem wdzięczna. Za wszystko. Za moją łysą głowę też. Przestałam zakrywać chorobę, która bardzo niszczyła moje poczucie wartości, i po prostu jestem już od tego wolna. Ile lat musiało potrwać, zanim poradziłam sobie z moją innością, z moim cierpieniem. Z tym, że wyglądam troszkę inaczej. Jestem także wdzięczna za to, że tak jest.

Co chciałabyś na koniec powiedzieć młodym osobom?
Bardzo często spotykam się z tym, że skoro jestem pedagogiem to w ogóle nie powinnam mówić o wierze. Dlaczego? To skąd mają się uczyć? Bóg dla każdego z nas ma plan. Mówi: ,,Wskocz do tego basenu”. A Ty mówisz: ,,Panie Boże, tam nie ma wody. Nie będę skakać, nie wygłupiaj się. Poza tym nie umiem pływać”. Bóg działa tak, że jak Mu zaufasz, rozpędzisz się i będziesz chciał(a) skoczyć do basenu, to On w trakcie Twojego skoku napełni basen wodą. Nie bój się. Myślisz, że nie potrafisz czegoś zrobić. Że jesteś słaby. Zaufaj i zawierz to Bogu. Weź to i po prostu rób, bo to też jest Twoja droga do świętości i do tego, żeby być szczęśliwym.

Dziękujemy za rozmowę.
RED

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj