Zabiłem przyjaciela

576

Juma była charakterystycznym dla lat 90-tych zjawiskiem zorganizowanej kradzieży za niemiecką granicą. Przedstawiamy rozmowę z Markiem Sidło, osobą zajmującą się niegdyś tym procederem.

Marku, pochodzisz ze Szczecina. Wychowałeś się w ówczesnej najniebezpieczniejszej dzielnicy Niebuszewo. Jak wyglądało Twoje dzieciństwo?
Jaki był mój dom? Miałem ciężkie dzieciństwo. Było ciężko, tata był uzależniony od alkoholu. Moja mama chciała ratować budżet domowy i wobec braku perspektyw w pewnym momencie swojego życia wyjechała za granicę.

Budżet budżetem, zostałeś sam z ojcem alkoholikiem…
Byłem wtedy dzieckiem, jak zostałem z uzależnionym ojcem. Tata wszystko przepijał. Bywały dni, że byliśmy głodni. Wtedy zaczęły się pierwsze kradzieże. Pączków, drożdżówek. Przyszedłem do domu i powiedziałem: ,,Panie Boże, złamię tylko jedno przykazanie – nie kradnij. Przecież wiesz, jaka jest sytuacja. Masz zrozumienie dla mnie”.

Jako dziecko byłeś osobą wierzącą?
Był taki czas, że byłem dosyć blisko Pana Boga. Modliłem się na Różańcu Świętym. To był naprawdę dobry czas. W pewnym momencie przestałem jednak wierzyć w dobro, w to że Bóg jest dobry, że można na Niego liczyć.

Trudno uwierzyć, że tak zaczyna się historia człowieka, którego bało się całe Niebuszewo.
Uwielbiałem w ogóle chodzić do Kościoła. Nie za bardzo wiedziałem o co chodzi na mszy. Ale ołtarz kojarzył mi się z poczuciem bezpieczeństwa. Wracając z Kościoła spotkałem swoich rówieśników w ławce przed blokiem, którzy spytali się, gdzie byłem. Odpowiedziałem im, że gdzie mogą być w niedzielę, że byłem w kościele. Byli zdziwieni: ,,Co Ty do kościoła chodzisz?” Zawstydziłem się wówczas Pana Boga. Ale w pewien sposób także wyparłem. Wszedłem do domu, zacząłem się modlić: ,,Nie jesteś tu modny. Później zacznę chodzić do kościoła i wrócę do Ciebie. Na razie nie będę jednak chodził…”.

Mogła się do tego przyczynić także Twoja sytuacja w domu?
Przestałem po prostu wierzyć, że życie może mieć jakiś happy end. Że rodzina może być szczęśliwa. Że ludzie mogą się wzajemnie w niej kochać i być wsparciem dla siebie. Uważałem, że to jakaś bzdura jest. Nie mogłem na tego typu filmy patrzeć. Coraz bardziej podobały mi się za to filmy typu Ojciec chrzestny czy inne filmy gangsterskie. Widziałem w nich siłę, której nie miałem.

Zbiegło się to w czasie z pogarszającą się sytuacją w Twoim domu.
Mój tata bardzo dużo pił, wtedy był nieobliczalny. Raz miał bardzo dobry humor, dawał pieniądze, innym razem potrafił uderzyć. Tatę pobiłem, jak miałem 18 lat. Jak przyszedł i powiedział, że zupa była za słona. Od dzieciństwa nosiłem w sobie do niego całą nienawiść w sobie. Uderzyłem go, jednym ciosem go przewróciłem.

Lata 90-te to czasy łatwych pieniędzy. Jak wtedy się Tobie żyło?
Upadek komunizmu otworzył przed Polakami nowe perspektywy. Także dla mnie, niestety…Wystarczyło tylko wziąć sprawy w swoje ręce. Zostałem królem jumy na Niebuszewie. Na rynku Manhattan, na którym handlowali Rosjanie miałem kilka stanowisk i sprzedawałem te rzeczy, którzy pozyskiwali dla mnie ludzie w Niemczech. Byłem dla wielu autorytetem.

Powodziło się Tobie finansowo?
Oczywiście, kupiłem sobie samochód, na tamten czas to była Honda Civic. Auto nieosiągalne. Oprócz tego, że sam miałem prawo jazdy to miałem do dyspozycji także osobistego kierowcę. Znałem go z zabaw. A zabawy dla mnie to były narkotyki, zabawa i bójki.

Od kogo otrzymywałeś towar pochodzący z Jumy?
Towar przywozili mi różni ludzie. Nawet kierowniczka sklepu. Był również taki kolega, który rzucił pracę w stoczni. Powiedziałem mu: ,,Słuchaj, zarobisz w jeden dzień tyle, co tam w miesiąc”. Tylko, że zapomniałem mu powiedzieć, że w razie wpadki pójdzie siedzieć.

Co wtedy czułeś?
Na dobrą sprawę moje życie to była wtedy jedna wielka pustka. Było ucieczką jakby od samego siebie. Sam miałem czasami przebłyski tego, że dostrzegałem to, iż zmieniałem się. Nawet w relacjach z innymi, czy w stosunku do mojego psa, którego miałem 11 lat i bardzo go kochałem. Później po prostu gdzieś mi przeszkadzał, zacząłem go kopać. Zobaczyłem, że nie kontroluję sam siebie i swojego zachowania. Staję się zwierzęciem. Ale wypierałem te wszystkie rzeczy. Cały czas słuchałem pochlebstw otoczenia. Jeżeli jednak ktoś po prostu mówił: ,,Stary, po prostu trochę przeginasz, to odsuwałem się od tych osób”. Szedłem do tych, którym coś postawiłem, coś dla nich zrobiłem, którzy klepali mnie po plecach. Jeden z kolegów, który kradł dla mnie po przyjeździe, gdy się z nim finansowo rozliczyłem powiedział do mnie: ,,Marek ty jesteś dla nas jak bóg”. W sercu sobie powiedziałem, że wiem.

Uwierzyłeś w to?
Tak. Można powiedzieć, że wypisałem sobie na sercu, że jestem dobry.
Bóg jest zły, ale ja jestem dobry…Ale niestety, tak jak powyżej powiedziałem było to dalekie od prawdy.

Czy miałeś wtedy obok siebie kogoś, z kim mogłeś szczerze porozmawiać, kto mógłby Ciebie przestrzec, że nie tak powinno wyglądać Twoje życie?
Miałem przyjaciela, z którym zaczynałem to wszystko. On w pewnym momencie zaczął mi mówić, że coś jest nie tak…Że ta juma (byliśmy wtedy skinheadami) nie służy naszej ojczyźnie. On był wtedy takim dobrym głosem dla mnie. Ale ja nie ufałem takim osobom. Na moją zgubę.

Juma przynosiła pieniądze. Spore pieniądze. Co z nimi robiłeś?
Proceder ten spowodował, że szybko zacząłem się wzbogacać. Na efekty nie trzeba było czekać. Jak to w tego typu przypadkach pojawiły się szybko narkotyki. Była taki czas, że się zaszywałem. Chociaż alkoholu było mniej. Na moje nieszczęście wydawało mi się, że wszystko jest ze mną ok. Nie było. Stałem się chciwcem, materialistą, złodziejem, przemytnikiem, a później też mordercą.

Podobno byłeś wtedy ,,empatyczny”.
Dziwna to była empatia. Któregoś razu poszedłem odebrać pieniądze. Co prawda, podpaliłem człowieka, ale go ugasiłem. Jak teście chcieli pożyczyć pieniądze, to podpowiedziałem im co i gdzie mogą ukraść.

Ile czasu trwał proceder Jumy?
10 lat. Przez ten okres jeździłem za niemiecką granicę i kradłem. Stworzyłem wręcz grupę, która specjalizowała się w jumie. Dodatkowo wciągnąłem do niej znajomych, przyjaciół, a nawet żonę.

Zanim opowiesz historię związaną z żoną. Słyszałem, ze miałeś bardzo ciężki wypadek samochodowy, podczas którego ledwo uszedłeś z życiem.
Tak, wracaliśmy z jumy. Było nas kilku w aucie i zderzyliśmy się z tirem. W aucie cały bagażnik zajęty był towarem pochodzącym z kradzieży. Były to telewizory, wiertarki. Koledzy myśleli, że zginąłem i zaczęli ,,ratować” towar z auta. Reanimował mnie kierowca, wówczas miałem tyle nienawiści w sobie, że aż kipiałem nienawiścią i złem. Gdybym umarł, w takim stanie opuściłbym ziemię i poszedł do piekła nie przebaczając, m.in. mojemu ojcu.

Stałeś się niekwestionowanym królem jumy w szczecińskiej dzielnicy Niebuszewo. Czy miałeś w tym czasie jakieś kontakty z policją?
Tak, zatrzymali mnie. Miałem takie przeświadczenie, że jestem taki sprytny, że nie są w stanie zagrozić mi i wsadzić do więzienia. Na stoisko przychodzili zresztą policjanci, prokuratorzy i kupowali towar spod lady. Wiedzieli, że kradziony. A ja tłumaczyłem sobie i innym, że przecież odbieram to, co Niemcy zabrali nam. Byłem tak zepsuty, że dla mnie nie było innej drogi jak więzienie.

Dlaczego tak uważasz?
Jak mogło być inaczej, skoro sięgając po alkohol, narkotyki, nigdy nie wiesz, czy już za chwilę nie będziesz sprawcą zdarzeń, nieodwracalnych, śmiertelnych, groźnych, złych. Takie, które mogą wywrzeć piętno na Twoim życiu.

Faktycznie. Z jednej strony pieniądze, z drugiej używki i używanie życia. Nie mogło się to dobrze skończyć.
Co prawda bogaciłem się na kradzieży, ale przestępcze sukcesy, duże pieniądze i rozrywkowy tryb życia nie przynosiły ani ukojenia ani spokoju ducha. Jak mogło być inaczej, skoro kradzieżom zawsze towarzyszy duże napięcie? Aby móc temu zaradzić myślałem, że jak napiję się alkoholu, wezmę narkotyki to pozwolą mi one zresetować się. Nic bardziej mylnego. To działało tylko na krótką chwilę.

Twój nałóg się przez to powiększał…
To permanentne napięcie powodowało, że to wszystko się napędzało. Praktycznie nie trzeźwiałem. Krach nastąpił, gdy wciągnąłem w przestępczą ścieżkę żonę. Zaczęła wówczas kraść, zaś później weszła w romans z moim kolegą Marcinem.

Musiał być to dla Ciebie szok.
Kiedy dowiedziałem się, że jeden z chłopaków ma romans z moją żoną, wpadłem w szał. Byłem wściekły. Kiedy zamykałem oczy, widziałem ich razem. Chciałem się zabić. Przez kilka dni piłem. Byłem w ciągu alkoholowym i narkotykowym. Otumaniony narkotykami i alkoholem postanowiłeś zabić Marcina, kochanka swojej żony. Gdy tak szedłem ulicą, to czułem jedną wielką nienawiść i skumulowaną złość. Byłem w widzie alkoholowym. Chciałem skończyć ze sobą, ale najpierw zabić kochanka mojej żony. Wziąłem nóż i wyszedłem z domu. Po drodze spotkałem jednak trzech znajomych. Wśród nich był inny Marcin, mój przyjaciel, który wraz z kolegami żartował sobie na ulicy. Ten śmiech był jakby zapalnikiem, iskrą. Tą całą złość, którą miałem skierowałem w tamtą stronę i w niego. Alkohol sprawił, że w tym szale wydawało mi się, że śmieją się ze mnie. Pamiętam, jak jeden z nich krzyknął, że trzeba uciekać, bo „Marek idzie”. Wiele osób ciężko pobiłem w ostatnich dniach. Bali się mnie. Marcin został, był moim przyjacielem, chyba chciał mnie uspokoić. Wszyscy inni uciekli. A ja podszedłem, złapałem go za szyję, jakbym chciał przytulić i wbiłem mu nóż prosto w serce.
Marcin nawet w tej sytuacji myślał o innych.

Co masz na myśli?
To, że gdy go ugodziłem nożem to jego postawa była taka, że myślał o tym co ja czuję, a nie co może mu się stać. Do tego okazał się miłosierdziem. Umierając patrząc na mnie wybaczył mi. Był bożym człowiekiem. Zawsze z uśmiechem na twarzy. To jest osoba, która nie powinna zginąć.

Ta postawa przypomina sytuację, jaka miała miejsce w obozie w Oświęcimiu ze św. Maksymilianem Kolbe.
Dostrzegł to ksiądz Twarowski, z którym rozmawiałem, mówiąc że umierając wybaczył swojemu oprawcy okazując miłosierdzie.

Marcin zapewne patrzy na Twoje poczynania z nieba i kibicuje Tobie, żebyś jak najwięcej pogubionych dusz przyciągnął do Boga.
Mam taką nadzieję.

Do morderstwa doszło 26 lipca. Tego dnia przypadają imieniny Twojej mamy, ale i….mamy zamordowanego przez Ciebie przyjaciela. Musiało to być dla Ciebie bardzo ciężkie, jak uświadomiłeś sobie tego, co zrobiłeś.
Gdy puściły mi narkotyki i alkohol, zaczęło to wszystko do mnie dochodzić. Uświadomiłem sobie, że zamordowałem swojego przyjaciela. Dodatkowo pojawiła się perspektywa długoletniego więzienia.

Zostałeś skazany na 15 lat więzienia. W czym upatrujesz źródło tego morderstwa?
Źródłem w pewnym stopniu był alkohol. Był ogniskiem zapalnym. Natomiast siedząc w więzieniu i analizując swoje życie dostrzegłem, że gdyby nie było alkoholu i narkotyków, również byłbym zdolny do takich rzeczy. Prześledziwszy te wszystkie swoje sytuacje w życiu, myśli które temu towarzyszyły, to gdzieś wszystko podświadomie było zaplanowane. W sercu byłem mordercą.

Jak wyglądała Twoja odsiadka?
Kiedy trafiłem do zakładu karnego w Nowogardzie od razu miałem „szacun”. – Jak się trafia ,,za kraty” za morderstwo od razu inaczej Ciebie traktują. W więzieniu planowałem kolejne morderstwo. Chciałem zabić jednego z grypsujących. Byli silniejsi, mogli nam zabrać wszystko. A ja wymyśliłem sobie, że będę bohaterem. Zdobyłem plastikowy nóż, chciałem go naostrzyć i wbić mu, kiedy będziemy się szarpać. Wcześniej poszedłem się jednak wyspowiadać.

Chcesz powiedzieć, że Ty niczym skała zacząłeś się kruszyć?
Z biegiem czasu zacząłem zwracać się coraz częściej do Boga, którego dawno temu się wyparłem. Nawracanie to jest proces. Tak samo było w moim przypadku. Dla mnie momentem przełomowym była Spowiedź Święta, gdy podczas niej usłyszałem: ,,Są odpuszczone Twoje grzechy”. To zdanie powaliło mnie na kolana. Wróciłem do celi i postanowiłem, że muszę skończyć z nałogami. Pomógł mi Bóg, choć nie było łatwo. Kiedy w ośmioosobowej celi, siedmiu więźniów pali trawkę lub bierze kokainę, to trudno się odnaleźć. Przyszła wiara w to, że ten Bóg jest dobry, że mnie kocha i że zawsze przy mnie był. To poczucie świadomości miłości z Jego strony. Stało się to moim paliwem i sensem, a nawet celem życia. To był dotyk Pana Boga. W jednej chwili zrozumiałem, że Pan Bóg był przy mnie, że kochał mnie, kocha i będzie kochał do końca. Moje nawrócenie zostało jednak wystawione na ciężką próbę…

Co masz na myśli?
Do tego samego więzienia, w którym przebywałem, po paru tygodniach trafił Marcin, kochanek mojej żony. Pierwsze co przychodziło mi do głowy to, żeby wyrwać mu żyły. Później ksiądz mi powiedział, masz się za niego modlić. Codziennie się za niego modliłem myśląc wtedy, że to on jest winien, że zniszczył moje życie. Zacząłem się modlić i zobaczyłem że, to mały chłopak, młodszy ode mnie, któremu kazałem pić alkohol, nauczyłem kraść, kazałem mu jeździć z moją żoną i kraść. Zrozumiałem, że temu wszystkiemu ja jestem winien. Że ja nawaliłem i skrzywdziłem tego chłopaka.

To niezwykłe, że ten człowiek, który był sprawcą Twojego cierpienia został w Twoich oczach nazwany ofiarą Twoich działań. Doszło do waszego spotkania.
Były trzy sale widzeń i zawsze był w innych godzinach niż ja. Któregoś dnia byliśmy jednak o tej samej godzinie. Wiedziałem, że to Bóg tak zadziałał. Pomyślałem ,,Panie Boże, wiem o co chodzi”. Musiałem coś z tym zrobić. Podszedłem do niego i spytałem się czy możemy porozmawiać. Ręce mu się trzęsły. Powiedział, że mnie przeprasza, ale ja mu powiedziałem, że to ja go przepraszam.

Wtedy nie uwierzył w szczerość Twoich intencji. Słyszałem, że do Waszego spotkania doszło jeszcze później.
Tak, po kilkunastu latach. Pamiętam, przyszedł do mnie do mieszkania po 14 latach. Na wstępie przeprosił mnie, że jest podpity, ale musi ze mną porozmawiać. Powiedział, że dopiero teraz uwierzył, że wszystko co robię jest prawdziwe.

W programie 12 kroków (program, który pomaga wyjść z uzależnień – przyp. red.) znajduje się taki punkt, który nazywa się zadośćuczynienie. Jak można zadośćuczynić Twojemu przyjacielowi Marcinowi, który nie przeżył tej Twojej pijanej, szalonej nocy? Czy to jest w ogóle możliwe?
Możliwe jest w ten sposób, że mogę pomagać innym. Bóg stawia mi takie osoby na drodze teraz, które są w podobnym położeniu, w którym byłem przed więzieniem. Mam dzięki temu szansę powiedzieć komuś: ,,Stary, jeżeli chcesz tak skończyć jak ja, to jesteś na dobrej drodze”.

Nie ma takiej sytuacji, w której mógłbyś wołać o pomoc, a tej pomocy nie doświadczyć. Jak dzisiaj żyjesz?
Kiedyś bało się mnie całe Niebuszewo. Dzisiaj nie wstydzę się pracować i pokazywać, że można się zmienić. Przecież powiedziane jest, że prostytutki i złodzieje jeżeli nawrócą się to wejdą do Królestwa Niebieskiego. Pamiętajmy, że na nawrócenie nigdy nie jest za późno.

Co o Twojej przemianie powiedzieli Twoi przyjaciele?
Nie poznawali mnie. Mówili, że zwariowałem. A ja postanowiłem zostać terapeutą uzależnień. Pracując skończyłem szkołę w Warszawie. Dzięki temu mogę teraz służyć innym. Chodzę do więzień i poprawczaków, chcę pokazać inny wybór życiowy. Daję świadectwo, że kiedyś byłem po drugiej stronie. Na jednym ze spotkań rozmawialiśmy do 12 w nocy. Różne są przypadki, np. dzieciaki mają tatę alkoholika itp. Kto zrozumie alkoholika, narkomana, socjopatę? Ta moja przeszłość, te przekleństwo z Panem Bogiem staje się błogosławieństwem pod tym kątem, że mam zrozumienie, że ciężko jest mi rzucić w kogoś kamieniem. Dlatego nie znając historii człowieka nie powinniśmy go oceniać. Ja długo tkwiłem w przekonaniu, że przebaczyłem tacie. A to nie było takie pełne wybaczenie. Jakby prześledzić jego los, można zrozumieć, że miał swoją historię, która doprowadziła do tego, że pewnie też nie chciał się zachowywać, tak jak to czynił.

Teraz z perspektywy czasu, jak siebie oceniasz? Jaką byłeś kiedyś osobą?
Byłem przestraszonym, poranionym dzieciakiem, który bał się dojrzeć, który bał się żyć. Teraz jestem osobą, która przejrzała, która poznaje siebie, która pragnie żyć. Bóg działa przez ludzi. Cała rodzina choruje jak jest alkoholik w rodzinie. Tak też było w moim przypadku.

Marku, jesteś pielgrzymem Miłosierdzia Bożego. Miłosierdzie Boże jest dla wszystkich. Ale nie dla tych, którzy go nie chcą. Ty jego zapragnąłeś.
To, co uratowało mnie z piekła otchłani mojego życia w momencie, kiedy zamordowałem człowieka i siedząc w więzieniu myślałem o tym, żeby popełnić samobójstwo i jeszcze zabić innego więźnia było to, że znalazłem w Piśmie Świętym taki fragment: ,,Biedak zawołał i Pan go wysłuchał.” (Ps 34,2-9). Bóg wysłuchał tego pragnienia, poszedłem do Spowiedzi Świętej, gdzie ta cała historia zaczęła się.

Jesteś dzisiaj szczęśliwy?
Jestem. Gdy mam cięższy okres w życiu, medytuję sobie i rodzi się wtedy we mnie takie pragnienie, myśl co mógłbym jeszcze zrobić dla Pana Boga. Pracuję w fundacji pomagającej byłym skazanym Tulipan. Jeżdżę do więzień, poprawczaków, gdzie jestem światłem i świadectwem. Swoją osobą pokazuję, że Bóg może człowieka wyciągnąć z najgorszej sytuacji. Dla Boga nie ma bowiem rzeczy niemożliwej. Prawdziwym bohaterem jest ten, który dał mi życie, czyli Jezus Chrystus. To jest moja Siła Wyższa, To jest ktoś, kto mnie podźwignął, kto mnie nie zostawił i daje mi życie i cel życia.

Jakie masz marzenie?
Głównym moim marzeniem jest to (codziennie się o to modlę), żebym miał to światło Woli Bożej i siłę do jej realizacji.

To 11 krok…
Zgadza się.

Dzisiaj wiele osób jest skłóconych. To pożywka dla złego ducha. Czy można pokochać nieprzyjaciół?
Jest to niemożliwe bez Pana Boga. Często na fb widziałem takie hasła: ,,Unikaj ludzi toksycznych”. Zdałem sobie sprawę, że jest ich coraz więcej. Dziś mam takie spojrzenie na te osoby, że proszę Boga, abym z miłością mógł spojrzeć na te osoby, bo wtedy z miłością spojrzę na siebie.

Słyszałem, że poszedłeś na pielgrzymkę.
Była to pielgrzymka zawierzenia. Poszedłem na nią bez pieniędzy. Przeznaczyłem je dla bezdomnych. Podczas pielgrzymki Bóg stawiał na mojej drodze ludzi, którzy mi pomagali. Jeden człowiek o imieniu Rafał dał mi pieniądze, dzięki którym mogłem przespać się w hotelu. Był pierwszym ogniwem, który dał mi Bóg. Gdy przechodziłem obok kapliczki, podziękowałem Maryi za wszystko. Za to, że Bóg mnie posłał także do rodziny sołtysa i jego samego. Sołtys wraz z rodziną przyjął mnie kolacją i załatwił nocleg w zajeździe. W moim sercu jest wdzięczność za to. Czuję Bożą miłość, opiekę. Widzę otwartość prostych ludzi na mnie.

Podczas innej pielgrzymki przeżyłeś pewne zdarzenie. Można powiedzieć, że spotkałeś człowieka-anioła. Możesz przybliżyć tę historię?
Szedłem wtedy z Fatimy do Lourdes. To była pielgrzymka, na którą zabrałem 200 euro. Duch Święty powiedział mi, że będę na tej pielgrzymce 40 dni. I faktycznie, po 40 dniach w Paryżu ukradziono mi buty. Z Paryża trafiłem z dwójką kolegów pod Paryż do sióstr nazaretanek. Zacząłem mieć obawy, jak wrócę do domu, bo niewiele pieniędzy mi zostało. Nie wiedziałem, czy to wystarczy na bilet. Przyszło takie zmartwienie: ,,Co teraz?” Nagle zdałem sobie sprawę, że szedłem 1000 kilometrów i cały czas karmił mnie Bóg. Zatem po co te lęki? Poszedłem do kościoła, oddałem to Bogu. Kiedy wyszedłem z Mszy podeszła do mnie siostra zakonna i powiedziała, że załatwiła mi sponsora. Powiedziała, żebym podszedł i podziękował mu, bo kupił mi bilet. Poszedłem, okazało się, że to Pan Hieronim, 89-letni Polak mieszkający we Francji. Oprócz tego, że kupił mi bilet to wręczył 200 euro. Czyli dokładnie tyle, ile zabrałem w podróż. Podziękował mi, że spotkał mnie na swojej drodze. Byłem zaskoczony, bo to ja przyszedłem mu podziękować, a on to też uczynił. Ta sytuacja zrodziła we mnie taką myśl, że tam gdzie jest Bóg, tam dwie strony za siebie dziękują.

Bije od Ciebie duża siła. Kto jest dla Ciebie najsilniejszy?
Najsilniejszy nie jest ten, który ma największe muskuły, ale to ten kto składa ręce do modlitwy.

Czyli pokłada zaufanie Bogu we wszystko i we wszystkim?
Dokładnie tak. Ufność i wiara, że Bóg chce dla nas jak najlepiej. I gdy tylko damy się Jemu poprowadzić, to to uczyni. Moje życie stanowi tego najlepszy dowód. Zabiłem człowieka, a pomimo tego Bóg dał mi drugie życie. Wierzę mocno, że otrzymałem je od Niego po to, aby ostrzec i pomóc innym osobom, żeby nie popełniły mojego błędu. Być może w ten sposób, choć po części uda mi się zadośćuczynić za wszystko, co zrobiłem.

Dziękujemy za rozmowę
RED

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj