Zaskakujące rozwiązanie

Historia, którą chcemy Wam przedstawić pokazuje wyraźnie, jak możemy zmienić sposób patrzenia na świat, otrzymując de facto nowe życie. Rozmawiamy z Martą Przybyłą, autorką książki pt.: ,,I dam wam serce nowe”.

Marto, zanim zaczniesz opowiadać o tym, co przeszłaś, cofnijmy się pamięcią do Twojego dzieciństwa.
Pochodzę z domu, w którym wiara nie była mocną stroną. Nawet więcej, o Bogu się nie rozmawiało. W niedzielnych Eucharystiach się nie uczestniczyło. Mój dom był bardzo antyklerykalny. Od dziecka słyszałam, że Kościół i księża to samo zło. Zaś księża to czarna mafia. Często słyszałam również o kościelnych wykroczeniach i grzeszności Kościoła. W domu mówiono także, że jest on zaprzeczeniem Dekalogu. Dlatego mój kontakt z Kościołem ograniczył się do Chrztu i Pierwszej Komunii Świętej, po której przez 23 lata nie przekroczyłam progu świątyni. Pamiętam krzyż, który wisiał w domu, ale był on dla mnie tylko kawałkiem drewna.

Byłaś buntowniczką?
Do tego łamiącą wszelkie konwenanse. Podczas lekcji religii w szkole podstawowej pokłóciłam się z katechetą, przytaczając zasłyszane w domu kościelne wykroczenia. Ludzie dobrzy, pokorni byli dla mnie śmieszni.

Z tym buntem poszłaś do liceum?
Tak. W szkole średniej zaczęła się moja fascynacja ciężką muzyką metalową, także satanistycznymi tekstami czy obrazoburczymi teledyskami. Im głośniej, tym lepiej; wulgaryzmy zamiast przecinków… Poszerzyłam swoje zainteresowania o okultyzm, satanizm oraz spirytyzm. W ręce wpadły mi kolejne książki o tej tematyce. Ale to nie wszystko… Wręcz z chorą fascynacją zgłębiałam przebieg czarnej mszy i informacji o demonach. To mnie fascynowało. Nosiłam symbole okultystyczne i satanistyczne. Gdy czytałam książki i oglądałam filmy, które nie zawierały wystarczającej ilości brutalnych scen morderstw i krwi, to nie były dla mnie godnymi uwagi. Imponowało mi, w jaki sposób patrzyli na mnie ludzie z mojego miasteczka. Nie kryli lęku czy zgorszenia. Bunt we mnie był coraz większy. Efektem tego było to, że jako jedyna w szkole odmówiłam sakramentu bierzmowania. To powoduje, że jestem wówczas z siebie niesamowicie dumna.

Co dzieje się dalej w Twoim życiu?
Później pojawia się wróżbiarstwo, tarot czy chiromancja. Zaczynam interesować się seansami spirytystycznymi. Także mają miejsce wizyty u medium. Podczas jednej z takich wizyt usłyszałam, że w poprzednim wcieleniu byłam czarownicą. To mi bardzo imponuje. Tak bardzo chciałam posiąść wiedzę tajemną, znać przyszłość, mieć władzę… Buszowałam także w sklepach ezoterycznych.

Jaki ma to wpływ na Twoją osobę?
Taki, że jest we mnie coraz więcej złości. Miałam ogromną satysfakcję, jeżeli udało mi się sprawić, że ktoś przeze mnie płakał. Dodatkowo pojawiały się także dwa inne stany.

Co masz na myśli?
Agresję oraz depresję, które występowały naprzemiennie. Zaczynam zażywać leki poprawiające nastrój, antydepresanty jedne, drugie, trzecie. Jednak poprawy nie było. Jak nie pomagały lekarstwa, to zaczęłam zmieniać lekarzy. Pada sugestia ze strony lekarza, że może oszukuję i wcale tych pigułek nie zażywam? Bo to niemożliwe, że nie ma poprawy. Miałam także pierwsze myśli samobójcze. Czułam pustkę oraz ogromną wewnętrzną ciemność, która mnie zalewała. Miałam poczucie beznadziei.

Ile miałaś lat, gdy pojawiły się pierwsze myśli samobójcze?
Kilkanaście lat. Czuję w tamtym czasie nienawiść do ludzi i samej siebie. To był czas, gdy potrafiłam leżeć w łóżku przez cały dzień. Nie miałam siły wstać. Płakałam także bez powodu. Za chwilę zaś potrafiłam rzucać o podłogę czym popadnie. Starałam odreagować się alkoholem, który coraz częściej zaczyna gościć w moim domu (czasem kilka razy w tygodniu), ale nie pomagał.

foto gazeta 1

Jak teraz postrzegasz tą sytuację?
Bez dwóch zdań zdaję sobie sprawę, że nie była to kwestia psychiki, ale mojego ducha. Otworzyłam te wszystkie furtki dla złego ducha i ponosiłam konsekwencje swoich wyborów. Stałam się w jego rękach marionetką. Dochodziło do tego, że zaczynałam mieć myśli, co będzie dla mnie lepsze: „Podciąć sobie żyły, czy wziąć garść tabletek uspokajających-nasennych?” A tak naprawdę nie miałam odwagi tego zrobić.

Jaką wówczas miałaś definicję szczęścia? Mam na myśli, w jaki sposób żyłaś?
Karmię się różnymi substytutami szczęścia. Przede wszystkim chodzi mi o relacje damsko-męskie. Mam także zniekształconą, zdeformowaną seksualność.

Podejrzewam, że jak większość młodych ludzi uciekałaś w pornografię.
Do tego w coraz bardziej brutalną. Wszystko wykrzywione jest w zwierciadle grzechu. Zaczęło się ze mną źle dziać także na innych płaszczyznach. Chociażby w kwestii stylu ubierania się. Ubierałam się wówczas na czarno. Chciałam być buntowniczką łamiącą wszelkie konwenanse; trzymać z odmieńcami o podobnych do moich poglądach i zbliżonym wizerunku: ostry makijaż, czarny strój, czarne włosy, czarne serce…

Jak opisałabyś swój ówczesny charakter?
Zdecydowanie byłam zafascynowana złem oraz całą otoczką tajemniczości. Dodatkowo pokora, dobro i łagodność były dla mnie wyrazem słabości i głupoty. Wychodziłam z założenia: ,,oko za oko…”. Nie trudno zatem zrozumieć, że byłam mściwa. Jeśli ktoś mnie w jakikolwiek sposób skrzywdził, odpłacałam z nawiązką.

To jest czas, w którym popierasz eutanazję oraz aborcję.
Tak, bardzo mocno popierałam eutanazję i aborcję. Wielokrotnie deklarowałam, że w razie „wpadki” nie zawaham pozbyć się „problemu” i go usunąć… Dziecko wówczas traktowałam w kategorii problemu. Wówczas uważałam, że tylko ja mogę decydować, co się dzieje z moim ciałem oraz z ciałem dziecka, które noszę pod swoim sercem. Odnośnie kwestii eutanazji, wychodziłam z założenia, że jak ktoś cierpi, należy dać mu szansę umrzeć, zabierając mu w ten sposób cierpienie. Tłumaczyłam sobie to tym, że jak starsze osoby mają się męczyć, a przy okazji wymagają tyle poświęcenia i opieki ze strony najbliższych czy lekarzy, to dlaczego nie ulżyć ich cierpieniu i ich nie uśmiercić? Przecież taka sytuacja spowoduje, że nie będą już dłużej cierpiały, a i najbliżsi nie będą musieli zajmować się tak ciężką pomocą przy nich, która tyle ich kosztuje nie tylko fizycznie, co psychicznie. Najbliższe lata mocno zweryfikują moje poglądy.

Ponieważ aborcja oraz eutanazja jest sprzeczna z przykazaniami Bożymi, to przy okazji chciałaś dokonać apostazji.
Pewnego dnia usłyszałam o apostazji. Poczułam, że chcę to zrobić. Wynikało to z faktu, że nie chciałam mieć nic wspólnego z Bogiem, nic wspólnego z Kościołem. Mówiłam, że kiedy umrę, to chcę mieć świecki pogrzeb bez księdza.

Zadziwiające, że to właśnie w tym momencie dochodzi do pewnego wydarzenia, które zadecyduje o Twoim życiu…
Kiedy byłam na etapie szukania informacji o tym, jak oficjalnie wypisać się z Kościoła, usłyszałam o Mszy Świętej z modlitwą o uzdrowienie duszy i ciała. Zareagowałam śmiechem i zaskoczeniem, jak można wierzyć w coś takiego?

Dlaczego?
Było to związane z ówczesnym moim światopoglądem. Ludzie wierzący w Boga byli dla mnie głupcami. Ludźmi oderwanymi od rzeczywistości, którzy nie potrafią walczyć o swoje. Na swoich social mediach z upodobaniem udostępniałam bluźniercze i antyklerykalne treści. Czułam się z tym bardzo dobrze. Zresztą Kościół był ostatnim miejscem, w którym postawiłabym swoją stopę.

Co zatem spowodowało, że udałaś na tą Mszę?
Przede wszystkim postanowiłam udowodnić tym naiwnym ludziom – jak wówczas uważałam o wierzących – że to tylko gra na emocjach. Dlatego pojechałam. Zresztą zastanawiałam się nad tym, dlaczego ludzie wierzący są zaślepieni czymś, czego nie ma. W jakich żyjemy czasach, żeby ktoś mówił o Bogu? Przecież Go nie ma. Nie istnieje.

Co się wówczas wydarzyło?
Trafiłam do małego, drewnianego kościoła pw. Świętego Michała Archanioła. Patrzyłam z pogardą na ludzi znajdujących się wokół mnie w kościele. Kapłan emanował podejrzaną radością, a ja miałam ochotę kogoś uderzyć, szarpnąć, opluć. Zrobić cokolwiek, byle tylko dać upust wzbierającej we mnie wściekłości. Panował tłok. Chciało mi się wyjść. Było mi słabo i duszno. Zaczęła się adoracja. Co to właściwie jest? – pytałam się siebie. Nigdy wcześniej nie brałam w niej udziału. Patrzę, a ciemnogród znowu klęka. Ja siedziałam przez całe ,,przedstawienie”. Nawet nie myślałam o tym, aby klęknąć. Nikt mnie do niczego nie mógł zmusić. I wtedy staje się…

Bóg Ciebie dotknął…
Patrząc na białą Hostię, ja – walcząca ateistka – nagle doświadczyłam fali gorąca, która przeszyła moje ciało. Cała się trzęsłam. W sercu czułam żywy ogień. Miłość… Czy to jest miłość…?

Bóg, otoczył Cię swoją miłością. Ciebie, niewierzącą osobę, która tak naprawdę cały czas z Nim walczyła.
Dotknął taką osobę jak ja, która szydząc z wiary, tak naprawdę szydziła z Niego. Łzy płynęły po mojej twarzy strumieniami. Płakałam na głos, nie mogąc się uspokoić… Czułam na sobie spojrzenia tych, z których jeszcze przed chwilą drwiłam. Słyszałam pieśni uwielbienia, jednak miałam wrażenie, że jestem poza tym wszystkim. Byłam w bliskiej relacji ze Stwórcą, jakby nie było w świątyni nikogo innego. Tylko On i ja. Wtłaczał do mojej duszy Swoją obecność, jak ocean czułości na suchą, spękaną ziemię. Jeszcze… Jeszcze, proszę… Pragnęłam, aby to doświadczenie trwało w nieskończoność. Było bardziej realne i przejmujące niż to wszystko, czego do tej pory doświadczyłam.

MARTA FOTO KOLOR

Patrzyłaś na krzyż na ołtarzu i już nie był dla Ciebie kawałkiem drewna?
Dostrzegłam w nim coś znacznie ważniejszego. To jest realny Bóg, Bóg, którego właśnie czuję. Zaczynam rozumieć to, z czego całe życie kpiłam i drwiłam, że istnieje. Że Bóg tak umiłował świat, że dał Swojego Syna, by przez Jego śmierć i zmartwychwstanie zbawić świat. Również mnie…Osobę, która w takim bagnie żyła dotychczas. Osobę, która walczyła z Bogiem, a który tak mocno mnie umiłował, że poszedł za mnie na krzyż. Ja natomiast chciałam żyć po swojemu, nie dostrzegając Jego miłości do mnie. Teraz wiem, jak bardzo raniłam Jego i swoją duszę.

Musiałaś być mocno zdezorientowana po tym wszystkim.
Wyszłam z kościoła. Był grudzień, kilka dni przed Bożym Narodzeniem. To, co mnie spotkało nadal było dla mnie wstrząsem. Ale także dowodem na to, że On istnieje. Nadal się trzęsłam. Ta cała sytuacja wywołała we mnie taki szok, że nie byłam w stanie mówić. Nie wiedziałam jednak, jak bardzo się zmieni za chwilę moje życie i już nigdy nie będzie takie same, jak przedtem. To, co otrzymałam można nazwać jako łaskę. Ogromną, niezasłużoną, wskrzeszającą.

Postanowiłaś uczęszczać na Msze Święte.
Zaczęłam obserwować ludzi, jak się zachowują podczas mszy. Kiedy wstają, kiedy klękają. Nie wiedziałam nic. Ale uczyłam się modlitw. Potrzebowałam ,,instrukcji obsługi różańca”. Wielka siła z niego płynie. Uczestniczyłam w kolejnych Eucharystiach z modlitwą o uzdrowienie, gdzie towarzyszyły mi łzy oczyszczenia i przejmująca miłość, której nie można wypowiedzieć słowami. Jednocześnie moje serce przestało być zatwardziałe.

Po czym to poznałaś?
Zaczęłam pragnąć Boga bardziej niż czegokolwiek do tej pory. Duch Święty z ogromną czułością dotknął mojego serca, jego ran i ciemności. Uzdrowił mnie, uwolnił i oczyścił. Zapragnęłam wyznać grzechy.

Powiedziałaś zatem Bogu ,,TAK”, dając przyzwolenie na Jego działanie w Twoje życie. Odbyłaś spowiedź świętą.
Tak, po 23 latach. Jest to spowiedź generalna, do której gorąco zachęcam. Poprosiłam Ducha Świętego o światło i odwagę. Zapisałam kilka kartek moich grzechów, poranień mojej osoby przez innych czy osób, które poraniłam. Umówiłam się z kapłanem na spowiedź – rozmowę. Mówiłam jednym tchem, przez prawie dwie godziny, bez przygotowanych wcześniej notatek. Wyszłam lżejsza o nagromadzone przez 23 lata grzechy. Doszła do mnie także myśl, że kraty w konfesjonale to jedyne, które dają wolność. Bardzo przeżywam drugą Pierwszą Komunię Świętą. Moje serce chciało wyskoczyć z piersi, miałam wrażenie, że się unoszę, czułam niesamowite ciepło i miłość. Przyjęłam Ciało Chrystusa. Nie symbol, nie opłatek, nie mąkę z wodą. Prawdziwe Ciało Chrystusa. Boga żywego i prawdziwego. Wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy, dlatego popularne jest obecnie stwierdzenie: ,,Po co chodzić do kościoła, skoro Bóg jest wszędzie?” Ale czy wszędzie możemy doświadczyć Boga żywego? Ludzie po prostu nie wierzą lub nie chcą wierzyć, że jest to prawdziwy żywy Jezus, Którego możemy przyjąć. To jest wielka łaska dla każdego człowieka.

W jaki sposób doświadczyłaś spotkania z Bogiem żywym?
Starałam się być delikatna i czuła. Nie chciałam Go skaleczyć, zranić. Przecież to sam Jezus Chrystus. Nastąpiła konfrontacja Jego światła z moją ciemnością. Po kilku tygodniach zaczęły się u mnie trudności z przyjmowaniem Komunii św. Doświadczyłam realnej walki. Tej zarówno duchowej, jak i fizycznej. Dochodzi do takiej sytuacji, że kiedy przełykałam Hostię, to po chwili poczułam, że wróciła mi Ona przez gardło. Do tego czułam, że jej brzegi są ostre i mam wrażenie, że kaleczą mój przełyk. Hamowałam odruch wymiotny. Odczucie to utrzymało się przez kilka godzin.

Często dochodziło do takich sytuacji?
Codziennie, za każdym razem zbliżałam się po Najświętsze Ciało z lękiem, co się za chwilę wydarzy, a jednocześnie z ogromną determinacją i pragnieniem. Jakbym słyszała wewnętrzne: „Przetrzymaj to!”. Ten wewnętrzny głos pochodził od Boga. Do tego doszły dręczenia w nocy. W nocy obudziłam się sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć. Do tego czułam lęk i ogromny ciężar, który mnie przygniatał. Byłam po prostu przerażona. Duszenie powtarzało się co jakiś czas. Spałam z różańcem oplecionym wokół dłoni. Czułam obecność złego ducha, który stąpał po moim łóżku. Doszło do tego, że zapalałam egzorcyzmowane świece i modliłam się. Płomień na świecach falował, jakby ktoś chciał go zdmuchnąć. Innego razu obudził mnie huk. Nasłuchiwałam bojąc się ruszyć. W końcu wstałam w poszukiwaniu źródła hałasu. To była duża drewniana miska z jabłkami, która miała swoje stałe miejsce na szafce w kuchni, a tymczasem leżała teraz na podłodze w korytarzu. Podobnie zresztą jak rozrzucone owoce…Innego razu usłyszałam w mieszkaniu warczenie psa. Choć go nie miałam. Innym razem poczułam smród zgniłego mięsa. Towarzyszył mi przez kilka minut i znikł w jednym momencie. Wreszcie, kiedy wsiadłam do samochodu, roiło się w nim od zielonych much, a kilka godzin wcześniej nie było ani jednej… Wówczas pojawiły się u mnie napady niekontrolowanej złości.

To musiało się skończyć wizytą u egzorcysty?
Tak. Na spotkaniu otrzymałam kartkę z wypisanymi furtkami dla złego ducha. Zaznaczyłam, z czym miałam styczność. Prawie wszystko…Jednak po modlitwie dowiedziałam się, że w moim przypadku można mówić jedynie o dręczeniach demonicznych, a nie opętaniu. Kapłan coś mi wówczas powiedział…

Co takiego?
Uznał, że ktoś otaczał mnie gorliwą modlitwą. Przecież nikt się za mnie nie modlił – pomyślałam. Ale nagle przypominam sobie czas, kiedy miałam cztery, może pięć lat. Widziałam moją babcię Marię, leżącą w łóżku u schyłku życia. Zawsze z różańcem. „Módl się za nami grzesznymi”…Właśnie w tym momencie dotarło do mnie, że moja babcia modliła się za mnie… Obecnie zaczynam dostrzegać swoje życie i wnioski, jakie się nasuwają, są zatrważające.

Co masz na myśli?
Dociera do mnie to, że przez tyle lat byłam marionetką w rękach złego ducha. To dlatego próbował mnie zastraszyć, zniechęcić, odzyskać. Dla wielu osób, które tego nie doświadczyły, dręczenia demoniczne to tylko temat przerysowanych horrorów. Nie trzeba wierzyć w istnienie i działanie szatana, by mógł on mieć realny wpływ na nasze życie. On walczy o każdą duszę. Także Twoją… A ma nas niestety wtedy, gdy sprzeciwiamy się prawu Bożemu. Wtedy odwracamy się od Boga, chociażby tak jak ja, gdy byłam za aborcją czy eutanazją. Chcemy żyć po swojemu i uważamy, że nic w tym złego nie ma. Jak można być za aborcją czy eutanazją i jednocześnie przyjmować Komunię Świętą? Przecież to zaprzeczenie wszystkiego. Komunia Święta jest symbolem życia – i to wiecznego. Aborcja i eutanazja symbolem śmierci. Życie tymczasem nie zna próżni. Nie można być wierzącym w 50 procentach i wybierać sobie to, czego będziemy przestrzegać, a czego nie. W takich sytuacjach oddajemy nasze życie złemu. Dekalog przykazań bożych powstał nie po to, abyśmy wybierali sobie z niego przykazania, które nam pasują, ale aby ułatwić naszej duszy zbawienie. Sprzeciwiając się Bożym regułom, sprzeciwiamy się Bogu. Pamiętajmy o tym.

Coraz popularniejsza jest apostazja. Co mogłabyś powiedzieć z własnego doświadczenia tym osobom, które chcą tego dokonać?
Swego czasu chciałam dokonać apostazji, czyli porzucenia wiary katolickiej. Jak biedni są ludzie, którzy dokonują tego aktu. Przykład mojego życia świadczy bowiem o tym, że skoro nasze ciało jest świątynią Ducha Świętego, to wyrzekając się Boga, wyrzekam się Ducha Świętego z mojego ciała, duszy. Daję tym samym pole do działania dla złego ducha. Osoby, które dokonały apostazji, z własnej woli wyrzekły się obecności Boga w swoim życiu. Niestety dla nich wiąże się to z konsekwencjami w życiu wiecznym. Chyba że zawrócą z tej drogi zatracenia. Szkoda mi ich, może gdyby miały takie doświadczenia jak moje, zrozumiałyby to, żeby iść z Bogiem, a nie z tłumem ludzi, którzy prowadzą się nawzajem na zatracenie. I wiesz, co w tym jest najgorsze?

Co?
To, że człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy, że cały czas jest przy nim Bóg, który patrzy na to, jak człowiek decyzją własnej woli odrzuca Jego miłość. To poświęcenie Boga na krzyżu dotyczyło odkupienia naszych win, a człowiek taką postawą krzywdzi na wieczność nie tylko siebie, ale także Boga. Bóg kocha nas miłością piękną i delikatną. On w przeciwieństwie do złego, zawsze szanuje naszą wolę i wolność. To jest niestety największa tragedia ludzka. Bowiem tam, gdzie pojawia się wolność i wolna wola, tam pojawiają się pokusy. Dzięki którym ludzie się zatracają…

Marta Przybyla

Bóg dał Ci doświadczenia, którymi możesz się teraz dzielić.
Mogłabym zapytać: dlaczego Bóg do tego dopuścił? Miałam wolną wolę i wybór mój był taki: ,,żyję z dala od Boga”. Tymczasem On cały czas był przy mnie. Kochał mnie. Dał mi łaskę nawrócenia. Zaczęłam się codziennie modlić, przyjmować Komunię Świętą. Jezus dał mi silną wiarę. Umacniał ją. Pytał się, jak bardzo Go pragnę. Pytał też o to, czy będę wierna i kochająca tylko wtedy, gdy będzie łatwo i przyjemnie, czy również wtedy, gdy przyjdzie mi cierpieć i walczyć o naszą relację. Bo tak naprawdę dopiero wtedy zdajemy prawdziwy test wiary, gdy coś jest nie po naszej myśli. Wówczas mamy dwa wyjścia: albo zbuntować się, albo zaufać Bogu. W moim życiu przechodziłam te dwa stany. Nie ufałam Bogu, nie wierzyłam w Jego istnienie. Mam zatem rozeznanie i ich porównanie. Wybór jest dla mnie oczywisty. Z Bogiem wszystko, bez Boga nic.

Jak przemieniło się Twoje życie?
Trafiłam do wspólnoty charyzmatycznej. Modliłam się o charyzmaty. Pewnego dnia, kiedy wzięłam do ręki Pismo Święte „Hymn o miłości” krzyczał do mojego serca. To doświadczenie było tak silne i żywe… Słowo Boże jest ostre jak miecz. Ale stało się coś jeszcze. Byłam zawstydzona, pytając samą siebie, jak mogę mówić, że kocham Boga, którego nie widzę, nie kochając człowieka, który jest tuż obok mnie? Modliłam się o największy i najpiękniejszy z charyzmatów – miłość. Kilkanaście, czasem kilkadziesiąt razy dziennie powtarzałam: „Weź moje serce z kamienia, daj mi szlachetne serce”. Pragnę kochać, ale nie potrafię. Modliłam się gorliwie w tej intencji, pościłam. Pewnego dnia, klęcząc przed obrazem Jezusa Miłosiernego, ponowiłam swoją intencję: „Jezu, tak bardzo chcę widzieć Ciebie w każdym człowieku”. Bóg wysłuchał mojej modlitwy i dał mi tę łaskę. W międzyczasie zatrudniłam się w kolejnym eleganckim sklepiku. Ostrożnie układałam w gablotach drogie, ekskluzywne zegarki. Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że to nie jest moje miejsce, nie moja droga. Odczytałam ten wewnętrzny stan jako zaproszenie do zmiany.

Poddałaś się temu?
Tak i po kilku tygodniach stałam pod klasztorem Sióstr Serafitek, prowadzących dom pomocy społecznej dla osób z niepełnosprawnością intelektualną i fizyczną. Muszę tutaj wspomnieć, że dotychczas nigdy nie miałam z takimi ludźmi styczności. A co dopiero mówić o kierunkowym wykształceniu.

Ale stało się. Dostałaś pracę.
Byłam zaskoczona. Zaczęłam pracować z dziećmi. Nigdy nie przewinęłam dziecka, mało tego, ja, która byłam za aborcją. Także odbywałam wolontariat w hospicjum ze starszymi ludźmi. I choć wszystko mnie początkowo brzydziło i zadawałam sobie pytanie: ,,Co ja tu robię?!”, to pierwszy raz jednak kochałam swoją pracę. Oczywiście zdarzały się trudne dyżury, kiedy chciałam wyjść i nie wracać. Ale wracałam, bo czułam, że Bóg mnie do tego uzdolnił. Zaczynałam rozumieć także inne kwestie.

Co masz na myśli?
Odkryłam, że na chwałę Bożą można zmieniać podopiecznym pieluchy i wycierać im kapiącą z ust ślinę, dziękować za fizyczne zmęczenie i ból kręgosłupa. Na chwałę Bożą można być także śmiesznym dziwakiem w oczach świata, bez ambicji na lepszy standard materialnego życia.

Zaczynasz myśleć bardziej duchowo niż materialnie.
Tak. Ja, która kiedyś byłam poganką i bardzo irytowały mnie starsze osoby. Tak jakby kilkadziesiąt lat temu nie były młode, piękne i sprawne. Jakbym, patrząc na nich, nie patrzyła na siebie w przyszłości. Dlatego jeżeli ktoś uważa te osoby za gorsze, to tak jak gdyby samego siebie za takiego uważał. Ze mną było podobnie. Kiedy pojawiły się pierwsze myśli o wolontariacie w hospicjum, odrzuciłam je daleko, ale pragnienie towarzyszenia umierającym powróciło. W tym momencie muszę opowiedzieć pewne zdarzenie, które miało miejsce w hospicjum podczas wolontariatu. Pierwszy pacjent, do którego podeszłam z wolontariuszką pokazującą mi oddział, to był półprzytomny mężczyzna. Przy jego łóżku stał plastikowy kubek z wodą, a w nim mała, zielona gąbka na patyczku. Kobieta obmyła jego spierzchnięte usta. Pamiętam, jak zaciskał wargi. Stanął mi wówczas przed oczyma pewien obraz.

Niech zgadnę. Jezusa, który mówi „Pragnę”, gdy zawisł na Drzewie Krzyża.
Dokładnie to miałam na myśli. Hizop, ocet, gąbka… To wtedy zobaczyłam, że Bóg jest w tym człowieku. Cierpiąc, upodabnia się do Chrystusa. Dziękuję Jezusowi, że mogę przy Nim posiedzieć. Bo dociera do mnie, że siedząc i opiekując się mężczyzną, to tak jakbym opiekowała się Chrystusem. Teraz rozumiem znaczenie słów, że Boga należy szukać w każdym człowieku. Proszę Boga, aby pozwolił mi w każdej z tych osób widzieć Jego. Oprócz Jezusa bardzo ważna jest dla mnie także Maryja. Przed każdą posługą powierzam się Jej, prosząc, by wlewała we mnie czułość i dar modlitwy za umierających. „Teraz i w godzinę śmierci naszej” nabiera tu realnego znaczenia. „Dla Jego bolesnej męki…” przemyka w moich myślach.

Koronka do miłosierdzia Bożego to potężna i piękna modlitwa, która pomaga przeprawić się na drugi brzeg. Jest to wielka łaska dla osób umierających, które mogą się nią modlić. Ale także jest wielką łaską dla osób umierających, gdy nie mogą się nią modlić i ktoś czyni to w ich intencji. Mój przykład pokazuje, każdego dnia trwa walka o każdą ludzką duszę. Walka ta trwa do końca naszych dni. Zły duch aż do końca próbuje ją wyrwać. Często podsuwa kłamstwa o braku Bożej troski, o obojętności Stwórcy wobec cierpienia. Ludzie niestety tak łatwo ulegają tego typu sytuacjom, często nawet obwiniając Boga za to, że gdyby istniał, to by do tego nie dopuścił. Najgorzej mają osoby, które odrzucają sakramenty.

Co robisz w takich przypadkach?
Błagam Boga o litość, szczególnie dla tych, którzy do końca odrzucają sakramenty. Czasem czuję przynaglenie, by podjąć post w intencji konkretnej osoby, ofiarować za nią Komunię Świętą. Praca w hospicjum pozwoliła mi dostrzec to, jak cenne jest życiowe doświadczenie i mądrość starszych osób. Jak ważny jest szacunek dla tych osób. Kilka razy doświadczyłam ogromnej łaski uchwycenia spojrzenia starszego człowieka, odchodzącego z tego świata, które rejestruje rzeczywistość dla mnie niewidzialną. Ten niesamowity, pełen zachwytu wyraz oczu i czasem podnoszące się ręce, jakby w geście odpowiedzi na czyjeś wyciągnięte ramiona… Teraz wiem, że posługa w hospicjum to rekolekcje mojego życia. Najpiękniejsze i zarazem najtrudniejsze. Uczą mnie pokory i wdzięczności za każdy dzień.

Jaką rolę odgrywa dla Ciebie obecnie modlitwa?
Fundamentalną, ponieważ tworzy ona relację z Bogiem. Mówię Jemu, że jestem Jego dzieckiem. Wszechmogący Bóg kocha nas czystą, miłosierną Miłością. Jest Bogiem, który tęskni za swoim stworzeniem. Skoro to On karmi podniebne ptaki i przyodziewa kwiaty, to o ile bardziej troszczy się o nas?

W jaki sposób doświadczasz Bożej Opatrzności?
Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy przestaję się martwić o doczesne sprawy, a zaczynam ufać. Kiedy nie pokładam nadziei w sobie, a tylko w Nim. „Jezu, ufam Tobie!”. Obecnie nie wyobrażam już sobie dnia bez codziennej Eucharystii – jest ona dla mnie prawdziwym Pokarmem. Umacnia mnie i przemienia moje serce. Uczę się, czym jest adoracja, kiedy to Chrystus bardziej patrzy na mnie niż ja na Niego. To czas, kiedy kładę u Jego stóp swój grzech i brak cierpliwości do samej siebie, wszystkie swoje słabości i wszystkie ciemności. On pragnie dotykać tego, co najtrudniejsze. Przenika mnie i zna mnie. Do spowiedzi świętej chodzę co dwa tygodnie, czasem częściej. Duch Święty uwrażliwia moje sumienie. Kiedy zrani się najważniejszą Osobę na świecie, pojawia się pragnienie, by powiedzieć: „przepraszam”. A Matka Boża jest moją prawdziwą Mamą. Często spacerujemy wspólnie w lesie, w parku albo ulicami miasta. Wtedy to między palcami przemykają kolejne paciorki różańca. Maryja z troską pochyla się nad sprawami każdego z nas. Nawet nad tymi najdrobniejszymi. Pamiętajmy o tym.

Jak teraz spoglądasz na życie, które kiedyś prowadziłaś?
Dostrzegam, że przez tyle lat żyłam z dala od Boga. Szukałam przez ten czas szczęścia w kolejnych związkach. Niestety oparte one były na seksualności, która bardzo ranią nasze dusze. Oparte na żądzach, a nie na pięknie relacji. Na potrzebach, które wtedy były dla mnie podstawowe w tego typu relacjach. Do tego dochodziły dewiacje seksualne oraz pornografia. Sama ubierałam się wyzywająco. Czułam się w ten sposób atrakcyjna. Tylko to wszystko powodowało, że oddalałam się od Boga.

Uzależniałaś swoją wartość od mężczyzny obok Ciebie?
Niestety. Jak nie było jego przy mnie, to źle się czułam. Musiałam wówczas wchodzić z jednej relacji w drugą. Byłam rozpaczliwie głodna miłości. Moje serce wołało: „kochaj, przytul, bądź”…Zresztą mojemu nawróceniu towarzyszyło nawrócenie mojego partnera.

Jak wyglądała Wasza relacja?
Wcześniej żyliśmy w grzechu, nie zdając sobie z tego sprawy. Mieszkaliśmy bowiem jak mąż i żona. Wiadomo, jak ciężko jest wówczas żyć w czystości. Poza tym kiedyś tego nie rozumiałam, ale teraz wiem, dlaczego Biblia się temu sprzeciwia. Przytoczę słowa św. Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł” (1 Kor 10, 12). Słowa te odwołują się też do zawartej przez Jezusa w modlitwie „Ojcze nasz” prośby: „Nie wódź nas na pokuszenie”. Dodatkowo podkreślają również to, że do momentu połączenia sakramentalnym węzłem małżeńskim narzeczeni nie są małżeństwem, nie powinni więc w żadnej sferze życia postępować jak mąż i żona, nie tylko w sprawie współżycia seksualnego. W tym zawiera się cała odpowiedź. Poza tym jest jeszcze coś ważniejszego… To, że pragnę być czysta dla Jezusa, móc przyjmować Jego Ciało i żyć Jego Dekalogiem. Nie wybiórczo, tak jak mi wygodnie, ale w całości. Skoro jestem świątynią Ducha Świętego, chcę, by miał On godne mieszkanie.

Jak zakończył się Twój związek?
Postawiłam sprawę jasno: albo żyjemy w czystości, albo kończymy naszą relację. Usłyszałam, że zwariowałam… Jednak wiedziałam, że zdania nie zmienię. Bóg jest najważniejszy. Spaliśmy w osobnych pokojach. Otrzymałam ogromną łaskę czystości. Zaręczyliśmy się, przeszliśmy katechezy przedmałżeńskie, ale ja coraz wyraźniej czułam wewnętrzny niepokój. Jakby wewnętrzny głos chciał mnie z tej drogi zawrócić. To było dziwne, tym bardziej, że życie u boku mężczyzny było dla mnie sprawą oczywistą. Inaczej nie wyobrażałam sobie przyszłości. A teraz… Oblubieńcza miłość Jezusa wypełniała mnie, była zazdrosna. Przyszło rozstanie…

Wyprowadziłaś się?
Tak, do sióstr zakonnych, u których pracuję. Obok, bo zaledwie 20 kroków od mojego pokoju, jest kaplica. Wcześniejsze piękne, trzypokojowe mieszkanie z kominkiem zastąpił mi minimalizm. Mój malutki pokój, w którym jest łóżko, szafa, regał z książkami, biurko, umywalka i lustro.

Rozeznajesz swoje powołanie?
Tak i widzę, że małżeństwo nie jest moją drogą. Nigdy nie czułam się bardziej kochana niż teraz, kiedy jestem „sama”. W zasadzie nie jestem, bo jest przy mnie Bóg. Widzę też, że nie mogę zatrzymać Bożej miłości tylko dla siebie. Pragnę ewangelizować, mówić o swoim doświadczeniu żywego Boga, o tym jak zmienił moje życie, aby każdy, kto to czyta, zastanowił się nad swoim. Pragnę służyć chorym ludziom. Widzę ogrom łaski, która mnie do tego uzdalnia. A przede wszystkim pragnę budować relację ze swoim Oblubieńcem i wypraszać łaski dla innych. Modlę się za ludzi mijanych na ulicy.

Bóg tylko czeka na nasz znak, żeby zaczął przemieniać nasze serca.
On nigdy niczego nie robi wbrew naszej woli. Jest cierpliwy i czeka na naszą zgodę, by wejść w życie człowieka i nadać mu sens. On potrzebuje naszego „tak”, by móc działać. Nie zrobi niczego na siłę. Nie spotkałam większego dżentelmena.

Wspomniałaś, że pragniesz ewangelizować, ale chyba nie tylko?
Dwa lata temu dożywotnio podjęłam krucjatę wyzwolenia człowieka w intencji alkoholików. Ja, która jeszcze niewiele wcześniej potrafiłam pić kilka razy w tygodniu… Pragnę służyć chorym ludziom. Tym, którzy umierają. Ja, osoba popierająca niegdyś eutanazję. Pomagam chorym dzieciom. Ja, która kiedyś byłam za aborcją. Kiedyś nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak to są złe sprawy i jak oddalają człowieka od Boga. Teraz już wiem. Można powiedzieć, że nie doświadczyłam w rodzinie takiego przypadku. Może nie, ale mam na co dzień styczność z takimi przypadkami i wiem, że Bóg nie po to daje nam życie, abyśmy sami decydowali o życiu czy śmierci. Bóg jest Światłością, Życiem i tylko On może zdecydować, kiedy jest początek i kres naszego życia.

Co chciałabyś na koniec przekazać naszym Czytelnikom?
Mam nadzieję, że moja historia wielu osobom coś uświadomiła i spowoduje refleksję, której tak bardzo kiedyś mi brakowało. Pamiętajcie, że nawet jeżeli zmagacie się z różnymi problemami czy trudnościami, nie załamujcie się. Zawierzcie wszystko Bogu. Pamiętajcie także, że Bóg powiedział: ,,Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 23). Zatem każdy krzyż jest cierpieniem, ale też i łaską. Zaufajmy Bogu, zawierzmy Mu nasze życie i dajmy się prowadzić, bez względu, jak ciężkie by było nasze życie. Nasz ziemska wędrówka szybko przemija, a czeka na nas życie wieczne. Możemy zatem wybrać: życie z Bogiem lub bez Niego. Tylko od nas zależy, jaką drogę wybierzemy. Ale pamiętajmy, że otrzymamy wieczną zapłatę w zależności od drogi, jaką tutaj wybierzemy. Dlatego nie żyjmy w grzechu, ludzka wolność to iluzja wolności, złudzenie, które prowadzi nas do zguby. Żyjmy Bożymi przykazaniami.

Dziękujemy za rozmowę.
RED

„Chrystus nie ma rąk, ma tylko nasze ręce”

Chrystus nie ma rąk, ma tylko nasze ręce,
aby dzisiaj pracować.
Nie ma nóg, ma tylko nasze nogi,
aby prowadzić ludzi Swoją drogą.
Chrystus nie ma ust, ma tylko nasze usta,
aby mówić o Sobie ludziom.
Nie ma pomocy, ma tylko naszą pomoc,
aby przyciągać ludzi do Siebie.
Jesteśmy jedyną Biblią,
jaką ludzie jeszcze czytają.
Jesteśmy ostatnim orędziem Boga
spisanym w czynach i słowach.

Modlitwa z XIV w.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

spot_imgspot_img

Ważne tematy!

Zobacz również