Życie to największy dar

169

Współczesny świat zdaje się coraz bardziej o tym zapominać. Czasami tak łatwo jest przekreślić czyjeś istnienie. Rozmawiamy z Katarzyną Hutchinson, kobietą, która pomimo wielu przeciwności i strachu postawiła na najważniejszą wartość, jaką jest życie.

Kasiu, Twoje życie doskonale pokazuje, jak wszystko w mgnieniu oka może ulec zmianie. Jak było w Twoim przypadku?
Byłam młodą, zakochaną dziewczyną. Poznałam wspaniałego mężczyznę. Jednak nasze życie nie wyglądało tak, jak powinno. Wówczas jednak nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Słyszałem, że Twój mąż jest obcokrajowcem.
Tak, jest Amerykaninem. Poznaliśmy się w Polsce, gdy miałam 29 lat. On wówczas nie myślał o Bogu, nie był katolikiem. Szanse na to, że mój przyszły mąż nim zostanie były małe. Zresztą ja też żyłam, jak chciałam i o Bogu zupełnie nie myślałam.

Co masz na myśli?
Wówczas byłam na takim etapie życia, że wydawało mi się, że Bóg jest mi niepotrzebny. Podobnie myślał mój mąż. Byliśmy młodzi, świetnie bawiliśmy się. Kochaliśmy się i postanowiliśmy się pobrać. Tak po dwóch latach. Jednak po naszym ślubie zaczęły się dziać nieciekawe historie. Nagle, gdzieś po 2-3 latach nasze małżeństwo nie było takie samo, jak kiedyś. Już nie byliśmy tak w sobie zakochani, jak na początku. Dodatkowo pojawił się w naszym życiu problem.

Jaki?
Nie mogliśmy mieć dzieci. Po kilku latach małżeństwa nagle zaczęło się psuć między nami. Wówczas okazało się, że zaczęliśmy mieć potrzebę poczucia bliskości z Bogiem. To niejako ukierunkowało nas do tego, że powinniśmy szukać rozwiązania gdzie indziej, aniżeli do tej pory.

Co się takiego stało?
Jedną z głównych zmian był fakt, że zaczęliśmy czytać Pismo Święte. Kiedy przeczytałam historię Anny, matki Samuela (Hannah – po hebrajsku ,,pełna łaski”, postać biblijna ze Starego Testamentu, matka proroka Samuela – przyp. red.), uderzyło mnie, że sama mogę prosić Boga o potomstwo. Wcześniej zdarzało mi się obwiniać o tę całą sytuację męża.

Zaczęłaś się zatem modlić.
Miałam prawie 30 lat, gdy zaczęliśmy się modlić. Ja po polsku, mąż po angielsku. Zaczęłam codzienny maraton modlitewny do Boga w intencji syna. Mówiłam Bogu, że On może go mieć, niech tylko pozwoli mi go wychować. Powiedziałam wówczas, że nazwę go Samuel, jak jest w Biblii. W 2012 roku urodziły się nam bliźnięta. Obecnie mają 8,5 roku. Chłopiec i dziewczynka. Teraz się śmiejemy, że musieliśmy się mocno modlić, dlatego Bóg pobłogosławił nam podwójnie.

Bóg wysłuchał modlitwy.
Tak. I to z nawiązką, ponieważ nawet podwójnie. Przez 5 lat po ślubie miałam problem z zajściem w ciąże. Aż tu nagle bliźnięta. Byliśmy przeszczęśliwi.

Od razu wiedzieliście także, jak będą miały na imię Wasze dzieci.
Od razu wiedzieliśmy, że dzieci, które narodzą się, będą miały na imię, w przypadku chłopca: Samuel, zaś dziewczynki: Jadwiga. Imię chłopca nawiązuje do proroka, syna wspomnianej Anny, zaś córki do królowej Jadwigi, która była czysta i należała do odważnych osób. Później została świętą.

Po narodzinach dzieci wszystko wróciło do normy.
Tak, tego nam było potrzeba do szczęścia. Mieliśmy pełną rodzinę, dzieci urodziły się zdrowe. Po 6 latach od ślubu pojawiły się wspaniałe dzieci. Bardzo długo na nie czekaliśmy. Wszystko wydawało się, że będzie już w jak najlepszym porządku. Życie jednak potrafi zaskakiwać.

Co masz na myśli?
To, że wydawało nam się, że wszystko mamy pod kontrolą. I nagle dowiadujemy się, że będziemy mieli kolejne dziecko. Niezapowiedziane. Na pierwszą dwójkę czekaliśmy bardzo długo, a tu nagle nie wiadomo skąd taka wiadomość. Nie byliśmy przygotowani na taki obrót sprawy. Cieszyliśmy się dwójką naszych dzieci – bliźniętami: Samuelem oraz Jadwigą. To były nasze największe skarby. Byliśmy nasyceni radością i szczęściem, a zupełnie nieprzygotowani na kolejne dziecko.

Jak zareagowaliście?
Hania, nasza córka nie była ani wymodlona ani wyczekiwana. My naprawdę nie chcieliśmy więcej dzieci. Wydawało nam się, że skoro tak ciężko mieliśmy z bliźniakami, to następne dziecko będzie kolejnym ciężarem. Do tego mieliśmy ciężkie warunki mieszkaniowe. Wynajmowane przez nas mieszkanie było małe, zaś firma, w której mąż pracował miała problemy finansowe.

O czym wtedy myśleliście?
O tym, że kolejne dziecko nie jest dobrym rozwiązaniem. Nie mieliśmy odpowiednich warunków mieszkaniowych, sytuacja ekonomiczna była niepewna, nie posiadaliśmy dużego auta, środków finansowych, aby utrzymać kolejne dziecko. Uważaliśmy, że kolejne dziecko byłoby zbyt dużym problemem dla nas. Nie byłam z tego powodu szczęśliwa. Tak wszystko już było dobrze i znowu pojawił się kłopot. Jednak prawdziwy test miał przyjść dopiero za jakiś czas.

Co się stało?
Między 11 a 13 tygodniem ciąży wykonuje się badanie USG powłoki brzusznej. Jest to pierwsze, wstępne badanie, które jest niestandardowe. Na nim okazało się, że występuje przezierność karkowa dziecka. Na jej podstawie mierzy się szerokość fałdu karkowego, który to wskazuje ewentualne wady genetyczne dziecka. Podczas badania okazało się, że fałd jest znacznie szerszy i jest nieprawidłowy. Technik USG badał mnie kilka razy. Chciał mieć pewność prawidłowych odczytów i bardzo się do badania przykładał. Dziecko źle się układało i nie był do końca pewny wyniku. Napisał po skończonym badaniu jednak najmniej optymistyczną wersję.

Co masz na myśli?
Powiedział mi, że ponieważ skończyłam 35 lat, to w tym momencie poleca mi wykonać standardowe badanie prenatalne krwi (tzw. test PAPP-A). Jest on standardowy dla kobiet od 35 roku życia. Stwierdził przy tym, że nikomu nie szkodzi. Kobiety po 35 roku są bardziej podatne na urodzenie dziecka z wadami genetycznymi. Test ten ma za zadanie sprawdzić, czy uszkodzone są organy wewnętrzne. Wówczas uważał, że można zareagować szybciej, w przypadku gdyby pojawiły się odstępstwa od normy i dziecko wówczas mogłoby zostać poddane wnikliwej kontroli lekarskiej.

Lekarz powiedział Ci, że badanie nie będzie żadnym obciążeniem dla dziecka i matki, zaś sam test bezinwazyjny.
Tak, ale jednocześnie ostrzegł mnie, że wynik badania na pewno nie będzie dobry ze względu na 2 markery: wiek i przezierność karkową, która jest za wysoka. Wówczas zdałam sobie sprawę i byłam przygotowana na to, że dziecko, które urodzi się, będzie miało wady. Wiedziałam dużo o testach prenatalnych. Już przy bliźniakach je mi zaproponowano, ale ich nie zrobiłam. Nie czułam wtedy ryzyka, byłam wówczas w euforii z powodu tak wyczekiwanej ciąży. Wszystko oddawałam Bogu, nie bałam się o nic.

Przy ciąży z Hanią tak nie było?
Tak. Nie byłam ugruntowana w Słowie Bożym, nie miałam na tyle zaufania do Boga. Jedna okoliczność wywróciła moje zaufanie. Nie czułam wówczas, że On jest przy mnie i mnie prowadzi. Kiedy lekarz mnie ostrzegł, że wyniki mogą być kiepskie, zaczęłam myśleć w czarnych barwach. Najgorsze jednak chwile miały dopiero przyjść. Po dwóch dniach pojawił się na moim profilu pacjenta wynik testu. W zasadzie nie był to wynik, a informacja, że wynik jest, natomiast informacja sformułowana była następująco: „Wynik badania jest niezgodny z normą i w związku z tym proszę pilnie skontaktować się z lekarzem prowadzącym”. Od razu zadzwoniła do mnie położna, umawiając mnie na wizytę.

Pamiętasz jej zachowanie?
Zapamiętałam, że miała ton alarmujący. Umówiła mnie na wizytę u lekarza, która miała odbyć się następnego dnia. Lekarz prowadzący, który mnie przyjął, wykazywał początkowo duże współczucie. Wówczas mi się wydawało, że miał niesamowitą empatię, nawet gdy prosił mnie, abym usiadła. Wówczas pokazał mi wynik badań. Był to czterostronicowy elaborat, opisujący różne czynniki składające się na wynik końcowy badania. Najistotniejsza informacja została zawarta na początku. Pokazywała ona bowiem stopień prawdopodobieństwa urodzenia się dziecka z wadami genetycznymi.

Jak wypadło badanie?
W wynikach badania w pierwszej rubryce jest zespół Downa, w drugiej Edwarda, zaś w trzeciej inne wady. Prawdopodobieństwo wady dziecka, jeśli chodzi o drugą i trzecią rubrykę było niewielkie i wyniosło 1do 1000, zaś w rubryce zespół Downa 1 do 4. Oznacza to, że jedna do czterech kobiet urodzi dziecko z zespołem Downa. Kiedy lekarz odczytał mi wynik głosem współczującym, dobiło mnie to. Nawet pamiętam to poczucie wbicia w fotel. Przygotowując się na odebranie wyników badań, nawet nie pomyślałam, że ryzyko jest takie wysokie. Oznaczało to dla mnie jedno. To, że moje dziecko urodzi się z zespołem Downa.

Ciężko przeżyłaś tę informację?
Uczucia, które mi wówczas towarzyszyły to strach, niedowierzanie czy wręcz panika. Oblała mnie fala strachu. I to pomimo 35 lat i tego, że byłam, przecież wówczas już doświadczoną kobietą, która miała ugruntowane poglądy. Lekarz przy okazji powiedział, że wypisze mi skierowanie do Instytutu Matki i Dziecka. Tam miałam wykonać badanie amniopunkcji. Miało to być kolejne badanie prenatalne, czyli inwazyjne badanie polegające na pobraniu próbki płynu owodniowego w celu zdiagnozowania metabolicznych i genetycznych chorób płodu. Badanie przeprowadzone jest w ten sposób, że wkłuwa się w powłoki brzuszne i pobiera krew do analizy genetycznej.

Pytałaś się lekarza, czy badanie to zagraża dziecku?
Tak, zapytałam się. Otrzymałam wówczas odpowiedź, że teoretycznie tak, ale nie muszę się martwić, ponieważ wykonywane jest przez ekspertów i nic złego nie powinno się wydarzyć. Przy okazji zostałam poinformowana, że muszę się śpieszyć z badaniami, ponieważ trzeba wyhodować tkankę. Miałam zdążyć przed 20 tygodniem, tak aby móc terminować ciążę.

Mowa o aborcji?
Tak. To były jego słowa, z których wynikało, że wręcz mnie do tego zachęca. Wypisał mi skierowanie, po czym mi je wręczył, ale nie chciałam go przyjąć. Mimo, że byłam wówczas w szoku, to wiedziałam, że nic nie będę dalej robić w kierunku jakiś badań prenatalnych. Jedyne badania, jakie chciałam zrobić, to z krwi.

Wspomniałaś, że na początku spotkania lekarz był bardzo miły i dało się wyczuć od niego empatię. Czy cały czas taki był?
Otóż nie. Jak się okazało, że nie wyrażam zgody na zabicie mojego dziecka, to zmienił ton. Już nie był współczujący, ale mało sympatyczny, wręcz zniecierpliwiony. Nagle zaczął pytać się mnie, co mam zamiar z tym zrobić oraz jak sobie całą sytuację wyobrażam? Nie wdawałam się w jakiekolwiek uzasadnienia. Zresztą w sytuacji zaskoczenia, w której się znalazłam, nie umiałam nawet się wypowiedzieć. Jedynie odmówiłam wzięcia tego skierowania.

Jak lekarz zareagował na Twoją odmowę?
Wówczas poprosił mnie, żebym napisała oświadczenie, że pomimo iż zostałam poinformowana o skutkach donoszenia ciąży obarczonej ryzykiem wad genetycznych, odmawiam dalszej diagnostyki. Napisałam to, mimo że patrząc teraz z perspektywy czasu nie musiałam niczego pisać. Mogłam po prostu wyjść z gabinetu, ale w chwili, która mnie spotkała w dużym zaskoczeniu, szoku oraz stresie, stał przede mną autorytet lekarza i ciężko było pomyśleć o tym, że miałam możliwość opuszczenia gabinetu. Napisałam oświadczenie i wyszłam z gabinetu.

Co było dalej?
Dostałam skierowanie na USG połówkowe – które dla normalnie przebiegających ciąż, nie mających obciążeń – są szczęśliwą chwilą, podczas której rodzice dowiadują się o płci dziecka. W moim przypadku tak jednak nie było. Chciałam sprawdzić, jakie organy są uszkodzone i w jakim stopniu, aby poznać wpływ uszkodzenia na ciążę dziecka, które notabene również było nieprawidłowo zbudowane. Pamiętam, jak wyszłam z gabinetu, siedziałam w recepcji z wynikiem, patrzyłam na kartki i analizowałam każde słowo. Czułam wówczas coraz bardziej przerażający strach. Wydawało mi się wtedy, że jest on nie do uniknięcia. W domu podzieliłam się z mężem tym wszystkim. Tak naprawdę to mój mąż wyciągnął mnie wówczas z czeluści rozpaczy. Bóg przez niego wówczas zadziałał. Powiedział do mnie: ,,No i co z tego? To urodzi się dziecko z zespołem Downa i będziemy mieli takie dziecko”.

W ten sposób oswoiliście się z taką możliwością?
Po prostu przyjęliśmy to za pewnik. Mieliśmy to w głowach i nastawiliśmy się na takie rozwiązanie. Mój mąż tą sytuację przyjął ze spokojem, a ja tego nie umiałam. Strach przed urodzeniem takiego dziecka był silniejszy. Zbliżał się czas zrobienia USG połówkowego, na którym można zobaczyć, jak bardzo są uszkodzone organy. Możliwość badania prenatalnego amniopunkcji już dawno minął. Podjęłam decyzję, że wbrew strachowi urodzę dziecko. Ten okres przed badaniem USG połówkowym to kilka tygodni wegetacji. Nic nie byłam w stanie zrobić. Tylko robiłam coś przy bliźniętach. I ten wszechogarniający mnie strach. Pamiętam, że nasi przyjaciele modlili się wówczas za nas w kościele. Jednak pomimo, że wszyscy nam współczuli, deklarowali pomoc przy dziecku, to nie umniejszało mojego strachu. Cały czas się bałam.

Nadszedł dzień badania…
Jak zajechaliśmy na parking, to nastała ciężka cisza. Wówczas mój mąż zapytał mnie, czy nie chcę się pomodlić i oddać to Bogu? Nie umiałam wykrzesać z siebie żadnego słowa. Dlatego widząc to, zaczął się modlić. Prosiłam tylko i powtarzałam, że chcę cudu, że boję się, ale chcę cudu. Pytałam się Boga, czy nie może zrobić dla mnie cudu? Mąż natomiast modlił się do Boga w ten sposób, że jeżeli nie może dokonać cudu, to niech sprawi, żeby lekarz który będzie przeprowadzać badanie, odczyta wszystko dokładnie, żebyśmy wiedzieli, co mamy dalej robić. Gdy weszliśmy do gabinetu, pani doktor oznajmiła, jak będzie wyglądało badanie. Miał zostać zmierzony i opisany każdy organ. Było to długie i szczegółowe badanie. Stwierdziła po nich, że nie widzi żadnych markerów świadczących o wadach genetycznych dziecka. Jedynie nóżki dziecka szpotawe, wywinięte. Popatrzyliśmy na siebie z mężem z niedowierzaniem, a doktor spytała się nas, kto nam robił wcześniejsze badania, stwierdzając przezierność karkową? Ubrałam się i usiadłam z mężem przy biurku. Lekarka patrząc na wyniki badań, tylko kręciła głową, nic przy tym nie mówiąc. Stwierdziła, że zaszła pomyłka. Że lekarz trochę na wyrost źle napisał. Dowiedziałam się, że dziecko urodzi się zdrowe. Tymczasem wcześniej od 12 do 20 tygodnia ciąży żyłam w strachu. Przy okazji dowiedzieliśmy się płci dziecka, że będzie to dziewczynka.

Czy wtedy zmieniłaś podejście odnośnie tej całej sytuacji?
Tak, zaczęliśmy żartować z dziećmi, że mieszka w brzuszku Hania i że choć ma szpotawe stópki, to jest zdrowa. Byłam szczęśliwa, że nie urodzi się z zespołem Downa. Dowiedzieliśmy się namacalnie, że urodzi się zdrowa. Hania przyszła na świat poprzez cesarskie cięcie. Pamiętam, jak chciałam zobaczyć, jak lekarze podają mi ją po urodzeniu. Tak zwykle dzieje się, aby dziecko miało kontakt ze skórą matki. Tutaj tak jednak nie było. Od razu Hania położona została na stół, gdzie pediatra ocenił jej stan.

I co stwierdził?
Że jedna ze stóp jest wywinięta. Hania do 3 roku życia miała orzeczenie o niepełnosprawności. Swoją drogą, jak po urodzeniu zobaczyłam Hanię z wywiniętą nóżką, to byłam tak szczęśliwa, że urodziła się zdrowa, że chciałam ją całować. Pomyślałam wówczas, że to najpiękniejsza nóżka na świecie. Hania po urodzeniu się dostała maksymalne 10 punktów w skali Apgara. Słowem, była całkowicie zdrowa, pomimo niesprawnej stopy. Nie wpisano nawet tego do karty wypisowej. Choć wiedziałem, że z czasem będzie trzeba ją leczyć.

Słyszałem, że w tym celu wyjechaliście do USA.
Tak, udaliśmy się tam, żeby dziecko operować. Lekarze popukali się w czoło i okazało się, że nie miała wówczas wady. To było płaskostopie! Hania bardzo przeżyła tą całą sytuację. W niedalekiej przyszłości okazało się, że istnieje podejrzenie padaczki. W przedszkolu zaobserwowano jej dziwne zachowanie. Stwierdzono dziecięcą padaczkę z napadami nieświadomości. Moja córka była diagnozowana i obserwowana u różnych specjalistów. Minęły trzy lata, od kiedy nie ma choroby. Patrząc na Hanię, widzę, że chociaż to straszny łobuz przezabawny, to zawsze włącza mi się refleksja, że to jest cudowne dziecko. Znak pochodzący od Boga. On nas pilnuje, pomaga, wysłuchując modlitw. Nie wiem, co przyniesie przyszłość ze zdrowiem Hani, ale wiem jedno, że nie oznacza to, że należy się obawiać. Bóg bowiem nieustannie przypomina nam, że jest blisko nas, kocha i jest dobry.

Co zmieniła w Twoim życiu sytuacja ze zdrowiem Hani?
Obecność Boga w naszym życiu podzieliłabym na dwie kategorie osobiste. Hania jest dowodem, że nigdy nie należy się bać, załamywać. Pamiętajmy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, że zawsze znajdzie rozwiązanie. Jeśli tylko powierzymy wszystko Jemu, to należy ufać i być spokojnym. Ta sytuacja z Hanią pozwoliła mi otworzyć się na życie. Byłam wystraszona, a teraz wiem, że to dzieci nie są problemem. Dwa miesiące temu dostaliśmy z mężem kolejny prezent od Boga i urodził nam się syn Benjamin. I chociaż po urodzeniu się Hani zmieniliśmy mieszkanie na większe, to teraz znowu mamy małe. Ale to już nie stanowi dla nas problemu. Czasami jest gwar i panuje chaos w domu, ale nie zamieniłabym tego na nic innego. Hania pozwoliła mi dostrzec, nie tylko to, że dzieci to nie problem. Ale pozwoliła otworzyć się na wolę Boga. Była dwójka dzieci, było ok. Teraz przy czwórce też jest super.

Cała ta historia mogłaby mieć bardzo smutne zakończenie, gdybyś posłuchała lekarza i dokonała aborcji…
Nie dopuściłabym do tego. Chociażby dlatego, że decydować możemy o swoim życiu, ale nie o życiu innych. Pamiętam jednak ten moment w gabinecie lekarskim, gdy na własnej skórze przekonałam się, jak lekarz, czyli ktoś, kto powinien być autorytetem medycznym, ponaglał i sugerował kluczowe rozwiązanie jako tak naprawdę jedyne właściwe. Kobieta może być wówczas bezbronna.

Ty nie byłaś?
Miałam przy sobie kochającego męża, dobrą rodzinę. Choć bałam się panicznie. A wiele kobiet jest pozostawionych w tej sytuacji samych sobie. Ale to też jest wtedy zadanie dla lekarza, który widząc pacjentkę w takim stanie, powinien ją uspokoić. To jest ten moment, gdy zagubione sytuacją, w której znalazły się kobiety, mogą ulec jego namowom i dokonać aborcji. Nie pozostawiono mi żadnego wyboru ponadto, co mi określił lekarz. Nie padło z jego ust chociażby takie zdanie, że jak urodzi się dziecko z zespołem Downa, to w ten czy w inny sposób można się będzie nim zaopiekować. A jeśli na przykład urodzi się z bardzo dużą wadą, to mogą zaproponować jakąś opiekę.

Z tego wszystkiego wyłania mi się wizja kobiety, która naprawdę może być pogubiona.
Masz rację, dlatego z całą stanowczością chciałabym podkreślić, że tak istotne jest, aby kobieta w tym wszystkim nie czuła się osamotniona. Przy mnie był mój mąż, który mnie umacniał. Nie wszystkie kobiety mają ten komfort. Dlatego wiem, jak łatwo ulec i dokonać aborcji. Tutaj muszę się zgodzić z Magdaleną Korzekwą-Kaliszuk, która kiedyś powiedziała, że ,,prawo wpływa na sumienia lekarzy”. Na moim przykładzie najlepiej to widać, gdy lekarz bez zastanowienia się, jakiejkolwiek refleksji, próbował na mnie wpłynąć, abym dokonała najgorszego. Myślę, że to działanie po najmniejszej linii oporu. Terminowanie ciąży to aborcja. Najmniejsza linia oporu i jedyne rozwiązanie. To zło. Dlatego, kiedy kobieta słyszy, że dziecko może urodzić się z wadą, to ten moment może być wykorzystany do dokonania aborcji. Bo istnieje duże ryzyko, że kobieta pod wpływem strachu zgodzi się ulec radom lekarza.

Widzisz tutaj także inne rozwiązanie z tej sytuacji?
Myślę, że gdyby pierwszymi słowami, jakie słyszy w tej sytuacji matka, nie byłaby zachęta do aborcji, ale porada, jak należy dziecko leczyć, czy chęć okazania pomocy, to byłoby zupełnie inaczej. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele kobiet boi się urodzenia chorego dziecka, które jest niepełnosprawne i może nawet umrzeć tuż po urodzeniu. Aborcję wykluczają względy etyczne. Niektórzy mówią: ,,Moje ciało, mój wybór”. Ale dla mnie jest to absolutnie nie do przyjęcia, pomijając to, że w moim ciele żyje inne ciało. Zatem to, co chcemy zrobić z płodem, który nosimy, to już nie jest kwestia naszej wolności. Bo nie jest on naszym ciałem. Zatem nie możemy decydować za nie, pozbawiając go życia z takich czy innych powodów.

Co powiedziałabyś wszystkim przyszłym matkom borykającym się z podobnym problemem?
Strach ma wielkie oczy, dopóki nie przyjmie się do świadomości, że to nie jest koniec świata. Strach można przezwyciężyć, wiedząc, że nosimy dziecko, nasze dziecko. Nawet bez wsparcia mężczyzny można strach przezwyciężyć. Wystarczy zaufać Bogu, szczególnie wtedy, gdy jest ciężko. Bóg zawsze przy nas jest. Pokazuje mi wielokrotnie, że On tu jest i nigdzie nie zamierza iść. Dlatego byłam gotowa urodzić, bo wiedziałam, że jest. Że będzie nas prowadził, nawet gdy urodzę niepełnosprawne dziecko. Ale to zawsze będzie dziecko. Moje dziecko.

Dziękujemy za rozmowę.
Redakcja ZiarnoNadziei

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj